SlideShare a Scribd company logo
1 of 54
Download to read offline
JANUSZ ŁOZOWSKI
KWANTOLOGIA STOSOWANA 6
opowiastki filozoficzno-fizyczne
dla dzieci dużych i małych
copyright © 2015 by Janusz Łozowski
wszelkie prawa zastrzeżone
ISBN 978-83-942582-2-1
ja.lozowski@gmail.com
1
Kwantologia stosowana – kto ma rację?
Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).
Część 6.1 – Złudny wszechświat.
Czy "wszechświat" jest złudzeniem?
Już na samym wstępnym początku trzeba powiedzieć, że nie poczuwamy
się na siłach do przeniknięcia tematu; a po drugie, kto by w takie
coś wierzył? - Stuknie człowiek głową w ścianę, czy ściana go jakoś
napadnie cegłą, to o żadnym tam złudzeniu więcej wypowiadać chcieć
się nie chce, wszelkie wówczas wzmianki traktuje z należytą powagą
i odpowiednio. Czyli wykopnie za próg i jeszcze na dokładkę głośno
splunie - co by się nie podniosło.
Ale, widzicie, są tacy, co o złudzeniach gadają. I nawet dowodzą w
swojej zapalczywości, że nie może być inaczej. Niby atom czy foton
widzą, niby materię różnopłciową obmacują - a jednak złudzeniami na
prawo i lewo rzucają. Trudno temu zaprzeczyć. Ale jeszcze trudniej
w takie odchylenie od normalności uwierzyć i zaakceptować.
Fakt, niejaki pan K. Kowalski również nie wierzył. W złudzenia tak w
zupełności nie wierzył. A wręcz twierdzenia podobne zbywał godnie
i po swojemu - ze schodów i na glebę. Złudzenia, można powiedzieć,
u niego gościny i akceptacji nie miały.
Cóż, wiadomo, życie swoje prawa ma, toczy się raz tak, raz inaczej
i swój paluszek paniom i panom pokazuje. Panu K. Kowalskiemu też w
jeden czas pokazało. I choć tak do końca pana K.K. w zawierzenie w
złudność świata nie wprowadziło, to przyznać trzeba, że mocno jego
światopogląd "anty" nadwątliło. I trudno dziś powiedzieć, co dalej
w temacie się zadzieje. Pan K. Kowalski jeszcze w siłach, jeszcze w
życiu niejedno go podprogowo zaskoczy - więc może różnie to być. I
złudzenie być może się okaże wszędzie i wszechświatowo dominować to
zacznie.
A nawet, że to wszystko złudzenie...
Sprawa u swojego zapoczątkowania wyglądała prosto i banalnie - tak
na pół litra bez zakąski. Nic, tylko siadać, pogadać, ponarzekać w
nocny czas rodaków.
Problem w tym, widzicie, że akuratnie sensownych do wymiany zdań w
okolicy nie były. Jakiś profesor się napatoczył czy inny filozof,
więc rozumiecie, że na poważną rozmowę trudno liczyć było można. W
takim towarzystwie w ogóle na coś trudno z sensem liczyć. - Siądzie
taki, zapatrzy się w dal, szkoda słów, sami rozumiecie.
Generalnie, trzeba to powiedzieć, pan K. Kowalski należy do gatunku
dusza człowiek, wspomoże w potrzebie, od stołu nie odgoni. Bo sam
wie, że siła wyższa, że z bliźnim wypada się podzielić, uszanować
pragnienie, pomóc radą lub czynem. Ale w tym konkretnie przypadku
się chyba z dobrocią dla istnień przeszacował, dalsze życie stawił
do hazardu logicznego. Cóż, zdarza się.
Profesor czy filozof, wiadomo, głowę napchaną ma czymś takim, co w
normalnej się zupełnie nie mieści, więc już przy drugiej kolejce w
2
takie tam rejony był zaleciał, że Kowalski K. tylko współczująco w
niedoli drugiego rozumu uczestniczył. Coś tam od czasu do czasu ku
zaznaczeniu swojej obecności wspominał, ale tak ciszę uskuteczniał
i nasiąkał obcymi sobie tematami. Niestety, nasiąkał.
- Widzisz, Krzysiu, to wszystko złudzenie jest - profesor czy tam
filozof zaczął zagadywać, a przy tym wzrok jakiś taki miał, że się
tylko zestrachać.
- Karol jestem.
- A, tak, niech będzie, Krzysiu. Co to jest tam wobec wieczności -
co to wobec złudzenia, które nam tu wszędzie się kotłuje? Nic, tak
można powiedzieć, zupełna nicowatość. - Bo to, widzisz, Krzysiu, tu
wszędzie złudność świat nam pokazuje. No, ta szklanka, widzisz, ja
wiem, szklanka dla ciebie ważna, ja to wiem... Tak, butelka też się
ważnie dzieje, może nawet i ona ważniejsza, ale, widzisz, to nic, w
tej rzeczywistej rzeczywistości to złudzenie, niczego takiego oraz
nigdzie, widzisz, takiego czego nie ma. - Tak, wiem, dziwisz się, w
naukę nie wierzysz, złudzenia nie dostrzegasz - ale, widzisz, błąd
robisz, niewiarą grzeszysz, rozumowi zaprzeczasz, w dogmat kiepski
popadasz - bo to, widzisz, złudzenie. Tak po całości, aż tak daleko
tam, po całości tylko złudzenie... Widzisz, stukam w butelkę, i co
słyszysz? Powiesz, stukanie ty słyszysz, a ja ci powiem, że błąd w
swojej naiwności fizycznej i realnej popełniasz takim gadaniem, bo
ty złudzenie słyszysz, w sobie je słyszysz. - Fakt, brzęczy, nawet w
ładnej tonacji ta butelczyna brzęczy, nie zaprzeczam, a nawet tak i
potwierdzam. Tylko, widzisz, to daleka przeszłość w twoich usznych
zmysłach tak brzęczy, rozumiesz, Krzysiu?
- Karol jestem.
- Tak, mówiłeś. Bo to jest tak, widzisz, stukam w butelkę, ale to
stukanie nie tak od razu, widzisz, nie tak hop i siup sobie w twój
cielesny stan się dostaje - ono, widzisz, pędzi stąd aż do ciebie.
A to pędzi w tak zwanym czasie, widzisz. Ja tu stuk-stuk robię, a
ty po ileś tam tyknięciach to jako intensywny fakt brzęczący sobie
odsłuchujesz. Niby nic, niby żadna w tym niezwykłość, powiadasz i
się nad sprawą nie zastanawiasz - twoja wola, twój demokratycznie i
wszelako gwarantowany wybór, niech ci będzie. Ale, widzisz - a jak
w tym się takie zagadnienie ukryje, że ja tu postukam, a za moment
i jeszcze mniejszy moment, że w tym tak zwanym czasie coś się tam
zadzieje, że butelczyna zniknie, to co? - Tak, nie patrz się tak, to
naukowo możliwe, naukowo nawet udowodnione. Ty sobie patrzysz, a w
dolnych tam głębinach coś się tak miesza, że raz tu, raz tam - albo
raz w zupełnie nie wiedzieć gdzie się takie elementowe coś lokuje.
A nawet, widzisz, z pomiarów wychodzi, tak!, że to i tu, i tam, tak
jednocześnie i od razu się rozpycha, pojmujesz? No, po prawdzie to
tylko tam, czyli w tej głębokości materialnej się tak dzieje, tej
wysokości to nie sięga. A szkoda, ech. Bo to by człowiek sobie, co
go pragnienie najdzie, taką butelczynę znalazł w tym i tamtym, lub
i innym punkcie. - Cóż, niesprawiedliwość w tym jest, że tam to się
może tak dziać, a tu nie... Polej, Krzysiu, żeby nam płyn się tak
w złudzenie nie podmienił.
- Karol jestem.
- Ja wiem, Krzysiu, że ty ten tam swój realizm pojęciowy uprawiasz
i kultywujesz, masz prawo, a co. - Tylko, widzisz, to złudzenie, to
3
droga do pomyłki. Widzisz, świeci - co to, Krzysiu, świeci? Słońce
czy Księżyc, bo ja nietutejszy.
- To lampa jest.
- Lampa, powiadasz, a - dziwne teraz lampy robią. Tak, cóż to wobec
wieczności. Więc, widzisz, to jest tak, że takie słońce sobie tam
gdzieś świeci, ty się wygrzewasz w jego promienistym działaniu i w
twojej głowie nawet myśl taka nie postanie, że ty daleką historię
doznajesz, że to już przeszłość tak ciebie dopieszcza. - Tak, to się
naukowo potwierdziło, nie patrz tak dziwacznie. Słoneczko tam swój
proceder grzewczy uskutecznia, ty się w tym pławisz i przyjemności
cielesnej doznajesz, a to już fakt z dalekiej historii tak ci się
pokazuje, to zaszłość z tak zwanego czasu, która tobie teraz i tu
się objawia - rozumiesz? Ten tam świetlny promyczek, takie coś, co
się w szklance tu kąpie i zalotnie do nas mruga, to aż całe osiem
minut i jeszcze troszkę do nas pędzi od tego naszego słoneczka - ty
to chwytasz?... A niechby tak się coś tam z tym naszym gwiaździstym
obiektem stało, ty sobie pomyśl, że dopiero po ośmiu tyknięciach w
twoje oczy by doleciało, że już nie ma co lecieć - pojmujesz? Tak w
gwieździe jakieś procesy zaszły, słoneczko zagasło, ale ty sobie tu
w całkowitej jasności dalej żyjesz i w nieuświadomieniu, tam się w
rzeczywistości fizycznej dramat zadział, a w twojej fizyczności to
daleki fakt przyszłościowy - rozumiesz, Krzysiu? Ty złudzenie tak w
szczegółach oglądasz, zawsze złudzenie.
- Karol jestem.
- Albo taką sobie gwiazdeczkę na nieboskłonie upatrzysz, tamtą lub
tamtą, to obojętne po całości. I teraz ty myślisz, że ty takie coś na
tym niebie oglądasz? Jeżeli tak myślisz, Krzysiu, to wielki błąd w
swoim myśleniu robisz - wielki, ci powiadam. Ty złudzenie, ogromne
złudzenie oglądasz. - Ty sobie wykombinuj, że kiedy ten promyk się w
tym tak zwanym wszechświecie pokazał fizycznie, to tej butelczyny na
świecie nie było, nas nie było i nawet wszystkiego wokół nie było -
tak, Krzysiu, to wszystko była daleka przyszłość wobec tego małego
promyka. Bo, pojmujesz, kiedy ta gwiazdeczka się była zapaliła, to
tak zwany czas jeszcze nam zupełnie nie tykał, tu jeszcze nawet nikt
o żadnym zegarku nie mędrkował, bo żadnego mędrkowania nie było. Ta
gwiazdeczka, widzisz, to przeszłość, złudzenie, daleki fakt, który
dla ciebie się teraz pokazuje, i co ty na to, Krzysiu?
- Karol jestem.
- Albo taki tak zwany wszechświat, czy to złudzenie, tak po swojemu
spytasz. - Pytasz, tak? No, spytaj.
- Karol jestem.
- I dobre pytanie, Krzysiu, bardzo dobre. Za samo pytanie masz tak
od razu pięć. Bo pytanie, widzisz, najważniejsze, odpowiedź byle i
głupi poda. Tak, powie, nie, powie - albo inaczej powie - no i już
można powiedzieć, że odpowiedź jest. Ale kwestią głęboką zapytać i
trafić w centrum, to sztuka, Krzysiu, wielka sztuka... Więc ten to
tak zwany wszechświat, ja ci to mówię, to też złudzenie. I to tak
po całości... Niby, widzisz, spogląda taki astronomowaty czy jakoś
podobny kosmolog w dal daleką, widzi gwiazdy i podobne atomy, niby
to się kręci, reguły matematyczne spełnia - ale, Krzysiu, jak sobie
to poskrobać logicznie, jak się wmyśleć w ten wirujący fakt, to w
tym myśleniu się jedna i oczywista myślowa uwaga pojawi - że to po
całości złudzenie, że to zamieszanie energetyczne, że to dla nas w
4
obserwacji tak się przedstawia - a też że w ogóle to ów wszechświat
jedynie w nas się takim pokazuje. Bo to my, widzisz, Krzysiu, taki
świat i wszechświat w sobie budujemy. To ty, tak, nie dziw się, ty
też taki wszechświat w sobie tworzysz, i ja, i każdy. Tak zwany po
naukowemu wszechświat, to złudzenie, niczego takiego, Krzysiu, nie
ma i nigdy nie było, rozumiesz?
- Karol jestem.
- Rozumiesz, to dobrze. Bo, widzisz, nie każdy z tym się zgadza, i
nawet polemizuje. Dla takiego, rozumiesz, atom czy inna galaktyka,
dla niego to już fakt - to kiedyś tam się wybudowało z jakowyś tam
powodów, i tak to trwa. A dzisiejszy ten ktoś to sobie przyrządem i
inaczej poznaje. A to, widzisz, Krzysiu, błąd, fundamentalny błąd.
To, widzisz, złudzenie poznawcze, fałsz obserwacyjny. A z czego on
się bierze? - Bo to, widzisz, z naszej zmysłowej obserwacyjności, z
naszego powolnego wirowania energetycznego. My tu sobie butelkę w
detalach oglądamy, a tam na dnie rzeczywistości te wszelkie drobne
elementy wirują i wirują. I dlatego w tym szybkim wirowaniu dla nas
się jako stałe pokazują. Rozumiesz, Krzysiu? Tam się kręci tak, że
tu twardy stół - tam tylko ruch, wirowanie, pęd... Był taki jeden, z
pamięci mi wyleciało - taki, wiesz, fizyczny. I ten on pokazał, że z
tego wirowania to się tak robi, że ty takiego światełka żadnym swoim
sposobem nie dogonisz. Puścisz promyk, puścisz drugi, i nic, blada
twoja, żadnym sposobem nie dogonisz. Dziwne, powiadasz? A to jest
prawdą prawdziwą. Tylko, dlaczego tak jest, tego ów jegomość już w
swoim liczeniu nie podał - sprawa go, widzisz, Krzysiu, zmogła, tej
akuratnie tematyki nie sięgnął. A to gościu był, że ho-ho, widzisz,
takie i inne zgłębiał.
- Karol jestem.
- Wiem, Krzysiu, że dla ciebie to nowość, że nie wszystko jeszcze z
tego złudzenia ogarniasz, jednak to w sumie proste jest, takie już
proste, że prostsze być nie może. Takie, powtarzam, że już mocniej
proste być nie może. - Nie prostackie, Krzysiu, żadne takie, ale że
proste. Takie jeden plus jeden - ile to jest?... Dwa, dobrze, tak. A
dalej cztery, osiem, i podobnie - rozumiesz? Coś się do czegoś w tym
niczym doda, i to już tak biegnie. Bo, Krzysiu, tak na dole logiki
jest owo coś i takie jakie nic, takie zero znaczy się, pojmujesz? I
to owo coś, kwant jaki energii, on się rusza, kumasz? - Tu w miejscu
jednym jest, a za tyknięcie w drugim, rozumiesz? Nic go w tej owej
nicości nie wyhamuje, bo i jak, rozumiesz. Dlatego ten kwant sobie
tak się rusza. A jak się rusza, to maksymalnie prędko, przecież go
nic nie zatrzymuje. Tylko że, zauważ, takich podobnych elementów i
kwantów w kosmosie dużo oraz nieskończenie wiele - tak w bezkres to
się ciągnie, rozumiesz?... Więc jak się takie spotkają, a muszą, to
coś z tego dalej się zbuduje, bo musi. Taki wszechświat tak zwany,
na ten to przykład. To tam swoje uwarunkowania fundamentalne ma, to
się tak prostacko nie dzieje, ale się dzieje. Na jaki tam kosmiczny
i tak zwany czas to się dzieje. I jest wszechświat. I gdzieś się na
chwilę tak zwany wszechświat pokaże, Krzysiu. A my w nim.
- Karol jestem.
- I masz rację, ten tak zwany wszechświat to złudzenie. Niczego tu
takiego nie ma. To wszystko nasza obrazowa powolność sprawia, że w
tym miejscu coś widzimy. Bo to, Krzysiu, ty zrób tak - poprowadź ty
przez wszystkie takie tam kwantowe fakty, co to się w tym miejscu
5
napotkały, w tym wszechświecie tak zwanym, ty poprowadź linię. Taką
prostą, znaczy się. Taką kreskę, widzisz - jak tu rysuję. Ona sobie
z zawsze do zawsze biegnie, rozumiesz. I teraz ty na tę prostą te we
wszechświecie wszystkie jedynki materialne naciągnij - takie sobie
zobrazowanie świata zrób, bo to można zrobić, Krzysiu. I co, co ci
się pokazuje - co widzisz?... Prawda, że nic ciekawego, taka sobie
tam prosta, taka tam sobie płaszczyzna. Skąd ta płaskość? Krzysiu,
to proste, banalne, pospolite. - Ot, na tym dole tyknie sobie. Czyli
kwant czegoś się w tej nicości przesunie, bo inaczej nie może, on
tylko w ruchu jest. Więc i taka cała prosta się też przesunie o owo
jedno tyknięcie - bo przecież wszystkie elementy tej prostej też w
dalsze położenie się przemieszczą. Tylko, widzisz, tu jest taki myk
w rozumowaniu, że ty nizałeś te kwanty w pionie, po nieskończoność
tak je nanizałeś, a one teraz sobie w poziomie się przesuwają - tak
na jedno tyknięcie "w poziomie" wobec tego "pionu" bezkresnego. I
co się buduje, Krzysiu, co powstaje w takim "tykaniu"? Wieczność,
Krzysiu, wieczność, powtarzam. - Prosta nieskończona przesunięta na
jednostkę buduje wieczność. Ona zawsze i tylko jest nieskończona,
ale ruch o jednostkę wytwarza "w poziomie" płaszczyznę - wieczność
zdarzeń i płaszczyznę. Rozumiesz?
- Karol jestem.
- Tylko że, widzisz, "wszechświat" to tylko kawałek płaszczyzny, to
wycinek - lokalne zawirowanie. Ty sobie w nieskończoność prostą po
wszechświecie prowadzisz logicznie, ale popełniasz błąd. Niby to w
analizie konieczność, niby wzory pokazują, że jest nieskończoność,
niby tak musisz to robić - ale to błąd. Bo tak zwany wszechświat to
tylko kawałeczek z tej nieskończoności, to spotkanie kilku linii w
nieskończoności taki twór powołało do istnienia. Osiem, Krzysiu, z
ośmiu linii się dokładnie ten nasz wszechświat składa. Można sobie
to na jedną prostą nanizać, wówczas jaką bryłę sobie wyprodukujesz
– na ten przykład sferyczną, a można osiem i wówczas coś bardziej
skomplikowanego. Na przykład atom, gwiazdę - albo i siebie, Krzysiu
zbudujesz.
- Karol jestem.
- I racja, i tak trzymać. Bo to, widzisz, spójrz ty na ten zbiór w
postaci atomowej, albo i jeden wspomniany atom. On tu jest, tu tak
się na dnie szklanki kręci. Ty powiesz, że to fakt, że to fizyka i
pewnik - a to, widzisz, złudzenie, które wytwarza się z ruchu. Atom
czy inny foton, to żaden tam fakt, to wypiętrzona, i to na chwilę,
materialna struktura - nic stałego. Kiedyś tam powstała możliwość i
się to objawiło, ale każdy konkretny element buduje się i zanika w
ramach zbioru ciągle. Ty widzisz i czujesz atom, a to nadprogowe w
twoim postrzeganiu chwilowe zdarzenie. Rozumiesz? Prędkość światła
jest dlatego największą, Krzysiu, że tak się najszybciej elementy
tego procesu budują - nic szybciej się w kupkę nie złoży. Tylko że
to nie znaczy, że nie ma większych prędkości, bo są, Krzysiu, tu i
wszędzie one są, tylko niedostępne w naszej obserwacji. A dlaczego
niedostępne? Bo muszą zajść, żeby to nasze obserwowanie było jakoś
możliwe, rozumiesz? - Buduje się taki foton, buduje, ale żeby można
było z jego usług skorzystać, to musi tak zwany czas minąć, takie
"c" się zadziać, dopełnić do tej fotonowej jedynki. A to, widzisz,
Krzysiu, trwa. To długo trwa. Dla nas to mgnieniowa i najmniejsza
już możliwość faktograficzna, ale wobec małych nieskończoności to
6
długa chwilka. Bardzo długa, Krzysiu.
- Karol jestem.
- Widzisz, atom czy foton, to żaden tam atom czy foton, to mocno w
swoim splataniu energetyczna ruchawka, taki kłębek zmian budowany
z przemieszczania się czegoś w niczym. Masz te osiem linii, czy tę
jedną, nie to jest ważne - i one tak sobie swoimi składnikami po tej
nieskończoności się snują. Niby nic z tego nie będzie, tak powiesz,
i zrobisz błąd. Bo, widzisz, one się snują w tej to sferze - a tu w
każdym kierunku pełno i gęsto. Tu żadnego pustego miejsca nie ma i
być nie może. - I co z tego, spytasz? A, widzisz, wszystko. Tak się
to przedstawia, że wszystko. Bo jak taki ruszający się z miejsca na
miejsce element nie może nigdzie uciec, czyli tylko w tym zakresie
mu danym się rusza - kiedy tak oscylująco odbija raz w jedną, a raz
na drugą stronę, a takich elementów jest mnogość, to one muszą coś
razem w tym ruchu zbudować, nie ma wyjścia. One nie mają żadnego już
wyjścia. Są w każdym kierunku blokowane przed oddaleniem, więc się
musi z tego lokalnie jakaś konstrukcja skomplikowana, zsumowana oraz
złożona pojawić. A to foton, a to atom, a to ja czy ty. Banał taki
fizyczny.
- Karol jestem.
- Tak i ty, Krzysiu, masz rację. I jeszcze dalej masz rację, to na
wieczność się nie rozciąga, to tak zwane wszechświatowe złudzenie -
to kiedyś się tam zaczęło, i, cóż, fakt prawdziwy, się skończy. Nie
stresuj się, to jeszcze chwilkę tak potrwa. Skala, widzisz, duża i
ogromna. Z naszego podwórka taka po nieskończoność, jednak logicznie
mała. W absolutnej nieskończoności to punkcik - to drobna chwilka w
wieczności. - Bo my, widzisz, Krzysiu, na tej prostej tylko tak na
moment, tak raz na wieczność. Niby, mówisz, że punkt od punktu się
niczym w prostej nie różni, było to samo, mówisz, i będzie - że się
kiedyś już podobnie zadzialiśmy i że się zadziejemy. I błędnie to,
Krzysiu, mówisz, faktu prostej nie zgłębiłeś. Bo, widzisz, kwant i
kwant prostej, tu zgoda, ten sam, tego drobiazgu zawsze i tylko w
nieskończoności jest nieskończenie wiele – ale z tego, widzisz, to
nie wynika, że wszystko wolno, a nawet więcej, nic podobnego. To w
nieskończonej wieczności inaczej idzie, Krzysiu. - Tylko raz na tę
nieskończoność się wszystko dzieje. Punkt prostej niby taki sam, i
to prawda, tu czy za iks jednostek taki sam. Ale, zauważ, on się na
tej oraz w tej prostej tylko raz pokazuje. Taki sam, ale tylko po
jednym fakcie - zawsze ten sam, ale za każdym razem ze swoją, tylko
ze swoją numeracją. Na tej prostej każdy punkt tylko jeden numerek
obstawia - tylko jeden! Nigdy fakt się nie powtarza, choć to zawsze
i tylko taki sam fakt. Rozumiesz?
- Karol jestem.
- Tak, Krzysiu, masz rację. Ty, tylko ty tu siedzisz, i nigdy inny
ktoś. Kiedyś był taki sam Krzysiu, teraz razem pijemy, kiedyś tam
będzie inny Krzysiu - ale nawet jeżeli będzie detalicznie taki sam,
to będzie już inny, rozumiesz? Nic dwa razy się nie zdarza, nie ma
dwu jednakich spojrzeń w oczy, Krzysiu, rozumiesz? Butelka była i
już jej prawie nie ma, choć by się przydało. Tylko, widzisz, tak w
tym wszechświecie to się układa, że to wszystko jest złudzenie - i
to tak boli... Coś było, gdzieś tam tykająco tyknęło - i już tego nie
ma, przeszło do historii. Nie masz, Krzysiu, drugiej, co? - Tak, nie
masz, widzisz, wszystko to złudzenie. My tu sobie siedzimy, miło i
7
w ogóle rozmawiamy, a tam, wiesz - na samym dole - to się rusza, to
się kotłuje, to pędzi z nieskończoności w nieskończoność. I tak po
całości ma nas w nosie, nawet nie wie, że my o tym wiemy. I kwantami
tak sobie tyka - tyk, tyk, tyk... Ech, Krzysiu, złudzenie, wszystko
to złudzenie.
- Karol jestem.
Trudno powiedzieć, co dalej w życiu Krzysia - tfuj, wróć, co się w
życiorysie pana Kowalskiego Karola zdarzy, młody on jeszcze jest,
w kwiecie wieku, można powiedzieć. Do tego czasu w złudzenia tak w
ogólności i szczegółami nie wierzył, wszelkie zwidzenia traktował
należycie, jak na to zasługują. Ale, to się samo przez się mocno i
detalicznie rozumie, taka ekspozycja długotrwała na słowa i obrazy
ze złudzeniem w tle, takie coś nie mogło pozostać bez efektu. Więc
różnie to zapewne się jeszcze odbije. Może i jaką czkawką logiczną
- lub nawet myśleniem, tak zwany wszechświat już nie takie dziwności
widział. To się okaże.
Wszystko w tym złudzeniu może zaistnieć. Nawet myślenie.
8
Kwantologia stosowana - kto ma rację?
Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).
Część 6.2 - Dostawka do umysłu 2.
Szanowni państwo, witam na kolejnej prelekcji. Witam i zapraszam do
zajmowania miejsc.
Szanowni państwo, zgodnie z wywieszonym przy wejściu tematem - dziś
pragnę zająć się zagadnieniem, które było już tu omawiane, większość
zapewne tamtą pogadankę pamięta. Po prawdzie, obecna jest skutkiem
wówczas powiedzianego - w zamierzeniu ma być dopełnieniem i ujęciem
poszerzającym.
Tak, przyznaję, dotarły do mnie głosy, że poprzednia prelekcja nie
spełniła wszystkich oczekiwań, że nazbyt skrótowo i emocjonalnie to
zostało przedstawione. Osobiście znam to jedynie z relacji, dlatego
trudno mi się do tego odnieść, przyjmuję jednak to do wiadomości -
skoro takie głosy były, to znaczy, że są faktem. Na usprawiedliwienie
poprzednika powiem, że temat jest rzeczywiście istotny oraz że nie
sposób przy jego omawianiu uwolnić się od skojarzeń i nie reagować,
w tym konkretnym przypadku chłodna i beznamiętna prezentacja jest z
wielu powodów niemożliwa.
Wspomniane krytyczne głosy odnosiły się głownie do tego, że referent
w nadmiernie osobistej formule przedstawiał pomysł takiej "dostawki"
- czy w innym nazwaniu "przystawki". Powtarzam, nie dziwię się, ale
sam postaram się mówić o tym w sposób stonowany - mam nadzieję, że
mi się to uda, a za momenty jakoś odbiegające od tego, już teraz za
to przepraszam.
Temat "przystawki", na ile zdołałem się zorientować, zaprezentowany
został dość szeroko, z odniesieniami do technologii, ale i również
do skutków społecznych. Dlatego ten zakres generalnie dziś pominę,
ale na bazie już powiedzianego zamierzam przejść dalej. Ponieważ to
w tym "dalszym" zawierają się znaczące, moim zdaniem nawet niebywale
znaczące elementy, i to najróżniejsze. Od światopoglądowych, przez
filozoficzne, aż po bardzo już codzienne i praktyczne. Zdaję sobie
sprawę, że tego wszystkiego na tej prezentacji nie zdołam nakreślić
nawet w zarysie, ale na pewno postaram się jak najwięcej państwu z
tych spraw przedstawić.
Ponieważ temat jest tego wart, zapewniam.
"Dostawka" do umysłu, nie przesadzam, to potencjalnie najistotniejszy
w dziejach fakt, który w jakimś zakresie jest znany od zawsze - coś
o tym powiem - ale który swoje wielkie możliwości pokaże dopiero w
przyszłości.
Raczej już bliskiej przyszłości - trzeba mieć tego świadomość.
Proszę mi pozwolić, że na wstępie odniosę się jeszcze do poprzedniej
części, ponieważ ma to znaczenie w dalszym wywodzie - rozchodzi się
o stronę techniczną takiej "dostawki", o jej sposób działania. Fakt
i oczywistość, nie w sensie jakoś głęboko technicznym, tego poziomu
9
nie poruszam, to wykracza poza ramy tej prezentacji - a także poza
moje osobiste ramy. A po drugie, w sumie też istotne, konkret, więc
realnie wytworzony fakt, to dopiero przyszła, dziś tylko ogólnie i
mgliście możliwa do zarysowania konstrukcja.
Tak po prostu, schemat połączeń staje się faktem w trakcie realizacji
- a tej jeszcze nie ma.
Chodzi mi tutaj o zasadę, sposób pracy, sposób zmieniania się tej
technicznej struktury. A mianowicie, że to jest analogiczny przebieg
zmian, jak w mózgu, czy szerzej w umyśle. Taka "przystawka" zawiera
pełny i funkcjonalnie zakres możliwości centralnego ośrodka. To nie
jest oczywiście identyczność konstrukcyjna, to nie jest tożsame na
poziomie materiałowym (acz tak może być) - ale chodzi o identyczność
możliwości i funkcji, "przystawka" to analog rozumu. I tak proszę to
traktować, technologia jest istotna, ale na ten moment pomijalna -
i jak zaznaczyłem, powstanie w trakcie tworzenia.
"Przystawka do umysłu" służy w tym pierwszym okresie, czyli dzień w
dzień i w każdej chwili - jako wszechmożliwy "kontakt", jako element
pośredniczący, który wspomaga nawiązywanie połączenia z otoczeniem.
I w tym ujęciu jest tylko i aż urządzeniem (strukturą i konstrukcją)
do wspomagania w reagowaniu i umożliwiania reakcji. Już to na dziś
wydaje się czymś znaczącym, przecież coraz bardziej oplata nas i na
każdym kroku sieć, czasami dosłownie sieć z kabli.
Ale, powtarzam, nie chodzi o to, że taka przystawka jest zanurzona
jakoś w organizm czy inaczej to będzie podłączone - nie jest ważne,
czy i jak to będzie naśladowało ewolucyjnie, tu: biologicznie ujęte
schematy działania - najważniejsze jest to, że sposób, reguła pracy
takiej "dostawki" jest identyczna z pracą umysłu.
Można w skrócie powiedzieć, że jest to "drugi umysł", "dubler".
To naturalnie nie ma znaczenia w chwili, kiedy nasza biologiczna i
cielesna konstrukcja działa oraz w codziennym zmienianiu łączy się
z otoczeniem - wówczas to "powielenie" (podwojenie) umysłu się nie
liczy. Urządzonko działa, łączy ze światem, pomaga żyć - wspaniale.
O to chodziło.
Ale nabiera to niebywale istotnego znaczenia "później".
Szanowni państwo - "przystawka" jest pomyślana tak, żeby pomagać w
każdym działaniu, w każdym, w którym funkcjonuje biologiczny umysł.
Ale zarazem, co tu jest najważniejsze, gromadzi - niczym w swoistym
archiwum - wszelkie dane, absolutnie i zawsze wszelkie dane o bycie,
o osobniku, z którym związana jest na przysłowiowe dobre i złe. To
ma znaczenie, to się liczy.
W pierwszym planie to wspomożenie w kontakcie z otoczeniem, istotne
niebywale zwłaszcza dla tych, którzy z jakiś powodów są w działaniu
ograniczeni - ale w drugim, nieco w tle codzienności, gromadzona w
zasobach jest całość danych o właścicielu, o jego osobowości.
I to na kolejnym "zakręcie" życia jest tak niebywale istotne, nie do
przecenienia - o to toczy się teraz gra.
Szanowni państwo, w tym momencie musi paść zasadnicze, fundamentalne
10
pytanie: do czego ma służyć "przystawka"?
I odpowiedź: do wszystkiego. Tak, do wszystkiego. - Absolutnie do
wszystkiego.
To w ogólnym ujęciu już na poprzedniej prelekcji padło, dlatego w
tym momencie tylko dodam, że takie urządzenie zastępuje - eliminuje
każde inne.
Wszelkie podłączenia, kable, to wszystko, czym musimy w technicznym
środowisku operować - co musimy stosować, żeby je jakoś kontrolować
i wprawiać w ruch - to wszystko, zwracam na to uwagę, przestaje mieć
znaczenie. Po podłączeniu się do takiej "dostawki", te wszelakie a
niezbędne nam dziś połączenia, to odchodzi w przeszłość i przestaje
straszyć.
Po jednej stronie lokuje się umysł i jego zmiany - po drugiej świat
z jego zmianami, którymi zawiadują wszelkie techniczne ustrojstwa -
a pośrodku, pomiędzy, tak działająca "przystawka". Niczego więcej i
nigdzie nie potrzeba. Niczego.
Szanowni państwo, czy to nie robi wrażenia?
Ale są dalsze konsekwencje, i to poważne, tu tylko je zasygnalizuję.
I nie mam na myśli owego wszechpodłączenia - to powierzchnia sprawy
i w sumie najmniej istotna. Najbardziej widoczna i użytkowo ważna,
jednak poślednia w znaczeniu.
Co bowiem jest ważne? Struktura nadrzędna. Zwracam uwagę, proszę w
swoich zobrazowaniach to tak przedstawić, że takie podłączenie na
stałe i wszystkich - to prowadzi do stanu, że wyłania się, że tworzy
się nowa jakość. Do tego momentu jedynie przeczuwana, czasami mało
ciekawie literacko penetrowana - albo filozoficznie szkicowana: oto
tworzy się "umysł planetarny". Dosłownie, proszę państwa, to już w
tym ujęciu się mieści. Przecież na bieżąco i stale podłączone są w
tym układzie elementy logiczne, czyli konkretne jednostki - więc z
tego już poziomu patrząc, jako sumę rozumnych elementów - już to w
wielkość rozumną się zbiera. - I to, podkreślam, na bieżąco, to nie
jest działanie w czasie i przestrzeni oddalone. W przeszłości, czy
obecnie, można się takiego działania również dopatrzyć, tylko że w
tym aktualnym procesie elementami nośnymi są zapisane słowa, obrazy
i inne fakty przenoszące informację. Czyli jest to mniej lub bardziej
rozproszone, powolne, z trudem się zazębiające. Ale to zmienia się
w takiej strukturze, którą tu omawiam, diametralnie i zasadniczo - i
zmienia się to na zawsze. Przecież tu jest prędkość maksymalna, w
każdym momencie i miejscu, wszystko dzieje się praktycznie "teraz"
i "tutaj", oczywiście z tym ograniczeniem, że taki sygnał musi się
wybudować, a to trwa, ale to jest rzeczywiście prędkość maksymalna
w naturze, już nic szybciej się nie zadzieje. - Więc taka struktura
musi w zewnętrznym oglądzie "zobrazować" się osobowością - to musi
się jakoś "usamodzielnić". Jak? Można snuć domysły, ale na chwilę
obecną nie jest to istotne, dlatego pominę. Zresztą każdy sam dla
siebie może takie ćwiczenie logiczne przeprowadzić.
Szanowni państwo, wielce szanowni państwo - ale to wszystko nic, to
11
namiastka tego, czym naprawdę jest taka "dostawka" i "przystawka"
do umysłu. To marność i pospolitość.
Przyznaję, sam początkowo urządzonko widziałem tylko tak, jak to w
powyższych opisach się pojawiło - czyli jako konektor, funkcjonalny
pośrednik techniczny. A to znacząco mało, to drobiazg wobec tego,
co się za tym kryje. Doprawdy drobiazg.
Znów zasadnicze pytanie, szanowni państwo: czym różni się zapisana
w "przystawce" poprzez życie zawartość, wobec tej w głowie osobnika
przechadzającego się po świecie?
I oczywista odpowiedź: niczym. W żadnym zakresie się nie różni.
Owszem, nośnik, materialny nośnik, na którym zostaje zapisana taka
treść, to jest inne - tu biologiczne komórki, tu "mechaniczne". To
oczywiście tylko słowo, proszę się do tego nie odnosić. Przecież w
realności to może być elektronika, również oczywiście biologia - to
może być dowolny materiał, na/w którym można takiego zapisu dokonać.
Jest tylko jeden warunek: reakcje zachodzące muszą być analogiczne
do tych dziejących się w mózgu (w umyśle).
Jeżeli te warunki są spełnione, w żadnym przypadku i nigdy nie można
powiedzieć, że coś jest różne od drugiego.
I to jest tak istotne, szanowni państwo. To jest sedno sprawy.
Szanowni państwo - proszę to wziąć pod uwagę, i to w sposób bardzo
szczególny: to są dwa odrębne, ale zarazem identyczne do jednostki
przeliczeniowej struktury, tu nic nie jest inne.
Zawartość jest ta sama, funkcja jest ta sama, sposób działania jest
ten sam. Co to w praktyce oznacza? Że to jest jeden umysł, ale w dwu
częściach. W dwu egzemplarzach.
Na co dzień, w trakcie pracy układu, ta identyczność nie ma większego
znaczenia, to swoistego rodzaju archiwum - zapasowy zbiór danych o
osobniku, z którego może dowolnie korzystać.
Ale - ale staje się to niebywale ważne w chwili szczególnej...
Jaka to chwila? - widzę na państwa twarzach pytanie. To narzuca się
samoistnie: kres istnienia. Śmierć, po prostu.
Tak, szanowni państwo, to o ten moment chodzi, tu się znajdujemy w
naszej analizie.
Przed chwilą było istnienie, aktywny osobnik, co to miał marzenia i
plany, kontaktował się z bliskimi, oddziaływał swoją cielesnością na
otoczenie, a ono deformowało jego byt - ale już go nie ma, reakcje
zamarły, wszystko się skończyło.
Coś pękło - coś się w świecie stało, że go nie ma.
Tylko, szanowni państwo - czy naprawdę go nie ma? Proszę się mocno
zastanowić. Czy zamarła na zawsze biologiczna konstrukcja to już w
realności wszystko, co zostało z osobnika?
Oczywiście nie.
Zamarła jedna struktura, ale jest absolutny jej duplikat - tak samo
sprawny w zmianie, to samo zawierający, co skończony byt. Po jednej
12
stronie byt skończony, dotarł do swojego brzegu, jednak po drugiej,
identyczny do pierwszego w każdym kwancie, jest byt z perspektywami
- potencjalnie nawet bezkresnymi...
Dostrzegacie państwo w tym obrazie niezwykłość?
Tak, szanowni państwo, sprawa jest z logicznego punktu widzenia - a
w tej chwili tylko tak to możemy analizować - szczególna, niebywała,
szalenie niezwykła.
Bo co można o zaistniałych okolicznościach oraz o opisywanych tutaj
okolicznościach powiedzieć? - Że nie sposób rozgraniczyć w opisie
osobowość skończoną i trwającą nadal, to jest niemożliwe. Niby jest
pełna jasność sytuacyjna, ale zarazem jej nie ma.
Niby w jednym ujęciu jest byt skończony na zawsze, który nigdy nie
odezwie się w żadnym języku - ale w drugim, przecież ten sam, tak do
szczegółu dokładnie i idealnie jest ten i taki sam osobnik. Działa,
odzywa się, wszystko pamięta, ale także reaguje w sposób, który był
znany "od zawsze"...
Nie ma, po prostu nie ma jak poprowadzić w opisie wyodrębnienia i
podziału na tego i tamtego - to jest ten sam osobnik i osobowość. -
A zarazem nie jest.
Doprawdy, szanowni państwo, powstaje niebywała logicznie sytuacja -
z szalonymi konsekwencjami. Również nie do nakreślenia w pełnym i
szczegółowym ujęciu, to wykaże dopiero praktyka - jednak na pewno z
ciekawymi w pogłębionym ujęciu konsekwencjami.
Bo to rzeczywiście sytuacja wyjątkowa - w naszym świecie absolutnie
nowa i wyjątkowa.
Pomimo różnego rodzaju opisów takiej "przesiadki", przeniesienia z
ciała biologicznego zawartości osobniczej do jakiejś konstrukcji -
mimo że temat jest literacko eksploatowany od dawna i wielorako, to
wszystko nic wobec tego, co się realnie zrealizuje, to marność.
Tak, ma pan rację, to nowość poniekąd z przeszłości, i to dalekiej,
i na każdy sposób obrobionej, o tym mówię - jednak upieram się, że to
nowość.
Nic, nic podobnego do tego momentu nie zaistniało, to były wyłącznie
spekulacje i "wizje" ("duszne" wizje) - jednak teraz, podkreślam to,
właśnie aktualnie te logiczne konstrukcje przebierają, zaczynają już
przybierać konkretną, techniczną postać.
I to jest takie istotne. Abstrakcja się ucieleśnia.
Owszem, jest prawdą, że podobne "przejście" z ciała do "dalszego",
tak to trzeba zapisywać i nazywać - to "przejście" było przez wielu
oraz na różne sposoby opisywane. Tylko że, zwracam uwagę, ogólnie -
jako skrajny w analizach logicznych stan. Tam zupełnie nie liczyła
się strona techniczna (cielesna, materialna) zagadnienia. Przejście
"duszy", bo o to przecież w tym chodzi, to było spełnienie banalnie
prostych zaklęć - i już dalsze się toczyło samoistnie.
W tym przypadku, podkreślam to, ten etap jest podbudowany mnogością,
na tę chwilę niemożliwych jeszcze do przepatrzenia czynności - ale
jak najbardziej realnych i możliwych do przeprowadzenia. To już nie
lokuje się w zakresie działań cudownych, czy jakoś tak - to schodzi
13
na poziom fizyki. I techniki właśnie. A to zupełnie, to diametralnie
zmienia ocenę i odbiór faktów. Prawda?
Czy to będzie osobniczo istotny fakt?
Ech, szanowni państwo, można tylko snuć domysły, jakoś literacko to
obrabiać. Można korzystać z istniejących już w świecie opisów takiego
stanu, który ktoś starał się w analizach podać. Jednak zapewne to i
tak nic nie będzie znaczyło na czas realnego "przejścia".
Przecież, proszę sobie uzmysłowić, jest jednostka zamarła, która mi
była najbliższą z najbliższych - czyli ja sam. Zamarła już - jednak
dalej istniejąca we mnie. - Że tym razem już w formule technicznego
urządzenia? A co ma za znaczenie - przecież to dalej ja.
Koniec, ale i początek - ten sam, ale nie ten sam - stare, ale też
nowe... I tak to dalej można opisywać.
Nie będzie w osobniczym istnieniu momentu z tym porównywalnym. Wszak
to śmierć i ponowne narodziny w jednym - i to jednocześnie, w tej
samej chwili zaistniałe.
O ile swojego naturalnego początku nie sięgam - o ile świadomie nie
doczekam naturalnego końca - to w tym-takim ujęciu wszelkie etapy są
poznawalne.
I są moim doświadczeniem, co mocno podkreślam.
W tym procesie jestem wewnątrz zmiany, ale i na zewnątrz - jestem
uczestnikiem procesu, ale także obserwatorem - to byt fizyczny oraz
logiczny w jednym...
Szanowni państwo... właściwie trudno to dalej ciągnąć, ponieważ nie
ma słownictwa i odniesień, to opis zdarzenia, które zajdzie, bo to
już techniczna oczywistość, ale które jest nieopisywalne na dziś w
szczegółach - to aktualnie jest niemożliwe.
Ale to zajdzie, to już znajduje się w nieodległym miejscu historii.
Za moment to będzie... I warto to przemyśleć...
14
Kwantologia stosowana - kto ma rację?
Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).
Część 6.3 - Ja-i-Ty.
Szanowny Kolego.
Pozwoliłem sobie użyć takiego zwrotu, ponieważ znamy się od dawna
i mijamy prawie każdego dnia. Nie zaprzeczam, nasza znajomość jest
dość zdawkowa i powierzchowna, jednak to i owo o sobie wiemy, to w
końcu nie jest inny świat. To w końcu chodzi o ten sam konstrukt w
czasie i przestrzeni, który pospołu zasiedlamy. Tylko, że wewnątrz
i głęboko - to ja, kolega siłą rzeczy bardziej zewnętrznie oraz na
styku z tym, co dalej i poza ciałem.
Jeżeli Kolega czuje się nieswojo w takim tytułowaniu, to proszę o
wyraźny sygnał, w kolejnym liście zmienię formę zwracania się, ale
na ten moment pozostanę przy takiej półoficjalnej i tradycyjnej -
moim zdaniem się sprawdza.
Kolego, ten list jest reakcją na pewne fakty, które obserwuję, ale
które mi się nie podobają. Wiem, Kolega jest zakotwiczony w swojej
fizyczności, Kolega preferuje poznanie bezpośrednie, dla Kolegi to
kontakt zmysłowy, czyli fizycznie namacalny się liczy - rozumiem i
doceniam ten fakt, proszę nie myśleć, że jest to zakres dla mnie
obojętny (acz niedostępny, co zrozumiałe) - jednak martwi mnie to,
że Kolega przedkłada go ponad wszystko. - Zmysł zmysłem, fizyka to
fizyka, ale - kolego - jest jeszcze nadbudowa, interpretacja.
Zgoda Kolego - moje "ja" jest odmienne od ja Kolegi; to inny świat
i zakres. Mój wewnętrzny, zbudowany o zasoby i logiczny, a nawet i
filozoficzny - Kolega to owe zmysły i relacja dotykowa. Proszę się
nie obruszyć, jednak w moim rozumieniu nieco uproszczona. Nie chcę
Kolegi obrazić - i nie jest to moim zamiarem - ale wręcz ciśnie się
na myśl słowo, że to prostackie i powierzchowne. Te wszelkie niskie
i biologią sterowane, a przy tym oślizłe zachowania - może, tego w
żadnym przypadku nie neguję, emocjonalnie poruszające, tylko że, i
nie ma co tego kryć, wywodzące się z głębin czasu i wręcz zwierzęce
- że to nie może w osobowości wzbudzać wyższych odczuć i refleksji.
Wiem, Kolega się będzie zarzekał, że to ważne, że dla naszego dobra
wspólnego, wszak sadowimy się na tym samym cielesnym wózku. Jednak
proszę uwzględnić w kalkulacjach i moją wrażliwość - i po prostu w
przyszłości stonować nieco swoje zachowania. Nieco. To wystarczy.
Szanowny Kolego, zasadniczym jednak powodem, dla którego kieruję w
stronę Kolegi ten list, jest fakt pozostawania Kolegi - tak to na
potrzeby tego listu określę - w stanie nieświadomości. W stanie, w
którym nie dochodzi do wielce pożądanego traktowania świata, czyli
obszaru rzeczywistości poza naszym wspólnym ciałem - tej części jako
faktu złożonego i wielowymiarowego, to po pierwsze. A po drugie, co
nawet ważniejsze, ale zarazem jako pochodna punktu pierwszego, że w
odbiorze, że w rozumieniu, które Kolega prezentuje, również i nasza
cielesność osobnicza jest dla Kolegi faktem jednostkowym - a przez
to zbornym. I nie ma w tym wspomnianej złożoności.
15
Zgoda, Kolego, ciało, czyli biologiczna struktura, która zawiera w
sobie mnie i Kolegę, a także pozostałe obszary, to jedność, jakoś
w środowisku (bez definiowania na tę chwilę, czym to środowisko ma
być, intuicyjnie jest to uchwytne) - to jest funkcjonalna jedność
i fizyczna jedność. Tu pełna zgoda. Nawet ma Kolega moją zgodę na
zależność i pierwszeństwo zakresu zmysłowego w kontakcie z takim w
zewnętrznym obszarze znajdującym się bytem (znów bez definiowania,
czym ten byt jest; intuicyjnie, mam nadzieję, Kolega to chwyta). W
tej brzegowej strefie to oczywista konieczność, inaczej się tego po
prostu nie da. Ani Kolega, ani tym bardziej ja, bez poziomu dotyku
i podobnych doznań niczego w otoczeniu nie zarejestrujemy, to poza
naszym zasięgiem, musimy się opierać na tym, co ten skrajny zbiór
cielesnych faktów dostarczy. To życiowa konieczność.
Ale - Szanowny Kolego, ale to wymaga refleksji, i to pogłębionej.
Wiem, powtarzam, że dla Kolegi to mało istotne zagadnienie, że się
w pierwszym rzędzie liczy ów fizykalny stan, że to poziom główny i
determinuje zachowanie Kolegi. Niech tak będzie, z niechęcią, ale
się na to godzę - można powiedzieć, że siła wyższa. Ale apeluję do
Kolegi, na tym etapie tylko apeluję (chwilowo nic poza tym, ale i
nie wykluczam dalszych działań) - apeluję, żeby Kolega w każdym i
codziennym swoim postępowaniu starał się uwzględnić szerszy, a być
może i maksymalnie szeroki kontekst spraw. Fizyka fizyką, ale też
i przede wszystkim liczy się filozoficzny namysł nad fizyką. Co mi
- co nam po fizycznym doznaniu, jeżeli to nie będzie obudowane w
praktyce filozoficznym spojrzeniem. - Fizyka, przypominam Koledze,
to zawsze stan chwilowy, płaski obraz chwili, który dopiero musi w
głębinie umysłu zostać poddany obróbce, zespolony w wielowymiarowy
i ponadchwilowy fakt abstrakcyjny - i dopiero coś takiego może się
przydać do wykonania kolejnego kroku w świecie. - Kolega musi mieć
tego świadomość, Kolega musi to uwzględniać i nie ignorować. Bo to
leży w naszym wspólnym interesie. Tak po prostu.
A za obszar pogłębionej refleksji odpowiadam ja - to moja działka.
I czuje się zaniepokoimy tym, że Kolega nie szanuje mojego wkładu
w nasze istnienie. Jeżeli Kolega dalej będzie tak postępować, tak
będzie ignorować ustalenia z obszaru refleksji, to widzę kłopoty -
dla nas obu. A szczególnie dla Kolegi. Dlaczego? Ależ to proste, w
obszarze doznań przecież w pierwszej kolejności będzie się jakoś w
odczuwaniu to objawiało, więc Kolega to poczuje, dosłownie. Że ja
również w kroku drugim tego doświadczę, prawda, tylko że właśnie w
drugim. A to zmniejszy wrażenie i, nie wykluczam i takiej myśli w
takim momencie - i być może wywoła uwagę: "a nie mówiłem!". Nie, w
tym nie będzie radości z potknięcia Kolegi, aż tak daleko się nie
posunę, ale jakieś uczucie satysfakcji - no, to jest możliwe.
Szanowny Kolego, nie chciałbym, żeby doszło do takiej chwili - stąd
ten list, powtarzam.
W czym upatruję głównego powodu do troski. Co najbardziej spędza mi
sen z powiek? Chodzi o stosunek Kolegi do naszego ciała, do naszego
wspólnego ciała. To fizyczna struktura, to prawda - ale zarazem, i
16
przede wszystkim, złożenie. To wielość stanów, która tylko w bardzo
zgrubnym, mocno uproszczonym spojrzeniu przedstawia się w obserwacji
jako jedność.
Tak, Kolego, wiem, że dla Kolegi to szokujące stwierdzenie, ale w
moim, pogłębionym analizą ujęciu, to jedynie możliwe stwierdzenie:
w naszym wspólnym organizmie - a nawet więcej: w całości jakoś tam
rozumianej rzeczywistości, w tej naszej wspólnej rzeczywistości, w
której ciało jest tylko elementem - w tym zakresie nie ma niczego,
co byłoby faktem elementarnie jednostkowym lub jakoś tak. Wszystko
to złożenie, zbiór mniejszych i bardzo małych elementów - i zawsze
zbiór. Ja filozof, Kolegi codzienny towarzysz istnienia, to mówię.
Dla Kolegi, to zrozumiałe, wszystko jest dane całościowo i jakoś
obserwowalne. A nawet zmierzone w formule jednostkowej. A jeżeli w
zbiorze nawet, to redukowalnym do wyróżnialnych jednostek, które w
ujęciu Kolegi, na danym etapie poznania świata zewnętrznego, są w
postrzeganiu fizycznym Kolegi uznawane za jednostki.
Błąd, Kolego, podstawowy błąd logiczny. Owszem, fizycznie Kolega w
analizie musi tak to traktować, nie ma innej drogi, to zawsze oraz
wszędzie tak się Koledze prezentowało i będzie prezentowało. Ale,
Kolego, to zawsze złożenie, i tylko złożenie. I, Kolego na dobre i
złe, trzeba zdawać sobie z tego sprawę. Właśnie po to, żeby błędów
nie popełniać. Po to, żeby zadbać o nasze wspólne dobro cielesne.
W końcu to wszystko, co mamy.
Jeżeli Kolega będzie traktował byt i okolice za stan ostateczny w
poznaniu - jeżeli nie zaakceptuje własnej chwilowości w odbiorze z
otoczenia sygnałów - jeżeli nie przyjmie do wiadomości, że niczego
w formule "jednostki elementarnej" nie wypracuje żadnym przyrządem
- jeżeli to się nie dokona, ech, może być kiepsko. Za najbliższym
zakrętem może czekać nas niespodzianka, i oby to nie była niemiła
niespodzianka...
Oczywiście szansa jest, bowiem jeżeli Kolega uwzględni, że nasze
ciało to zbiorowisko i że złożenie, że to konstrukcja - to może uda
się nam pokonać najbliższy zakręt. A nawet kolejne. Dlatego warto
się wysilić, przemyśleć, zaakceptować. Gra jest warta świeczki.
A przecież, Kolego Szanowny, na tym nie koniec konsekwencji tutaj
zaprezentowanego podejścia, chodzi o coś poważniejszego w swojej
wymowie. O to, że tak naprawdę i na głębokim poziomie zrozumienia
nas samych, naszego ciała, ale i świata jako takiego - że my i to
wszystko to złożenie, więc nigdy nie istniejemy w takiej postaci,
w której sami siebie postrzegamy.
A raczej, żeby być dokładnym, że z nas dwu to Kolega tak traktuje
nasze cielesne upostaciowanie. Bo dla mnie, jako dla filozofa, to
oczywista oczywistość, ja wiem, że to stan skomplikowany, zawsze w
złożeniu, nigdy ostro w środowisku wyróżniony. Prawda, to jedność
i jednostka, funkcjonalnie tak to Kolega opisuje, ale logicznie to
złożenie - a przez to byt w formie jednoznacznie definiowalnej nie
istniejący. Nie ma czegoś takiego w fizyce, co byłoby jednostką - i
nigdy nie będzie.
Dlaczego, Kolega się pyta - dlaczego tak jest? Ależ to oczywistość,
17
Kolego, banalna i przecież z samej fizyki na ten temat informacja
płynie: każdy sygnał ze świata dociera do nas po jakimś czasie. W
przypadku obserwacji nas samych po niezwykle małym czasie, jednak
po jakimś czasie. Sygnał, który opisuje nas jako takich, to wiele
faktów składowych, też złożonych, a dociera ów sygnał do nas, więc
w obszar jakoś uświadomiony (nadprogowy w poznaniu), późno, daleko
po realnym, gdzieś tam "na dnie" zaistnieniu - odbieramy dalekie i
słabe echo czegoś, co zaszło dawno i już jest historią. Dla nas to
stan teraz i aktualność, ale logicznie to przeszłość. I jeżeli się
tego nie uwzględni, jeżeli Kolega tego ustalenia nie zaakceptuje -
to będą kłopoty. Niestety, będą.
Mówiąc inaczej, Kolega dowiaduje się o czymś zaszłym w ciele albo
w otoczeniu mocno już po fakcie - a ja po jeszcze dalszym zbiorze
faktów. Dla mnie to, co dla Kolegi jest doznaniem aktualnym, a też
dominującym, dla mnie to materiał do przemyślenia i składkowego, i
porównawczego obrobienia. Bywa, niestety, nie na czas dostępnego w
postaci wyników. Przepraszam za spóźnienia i usterki, ale również
i ja mam ograniczenia, działam w ramach i granicach.
Jeszcze więcej, Kolego fizyku, który tak bardzo zawierzasz w swoje
doznania lub przyrządowe pomiary. W świecie dostępnym badaniem nie
ma niczego, co byłoby proste, jednostkowe oraz zachodziło "teraz".
Nic, dosłownie nic. A twierdzę to stanowczo, po mocno rozbudowanej
filozoficznej refleksji nad mechaniką procesów. - Nic w fizycznie
dostępnym zakresie nie jest elementem i jednostką. I nie może być.
Kolega temu nie wierzy. Kolega szuka. Kolega sprawdza - sprawdza -
sprawdza. - Ale, Kolego, Kolega goni ułudę, goni miraż materialnej
jednostki. Czegoś takiego nie ma w fizyce, bo fizyka to wewnętrzny
stan świata, na zawsze wewnętrzny.
Ja znajduję się na poziomie wewnętrznym i w odcięciu od świata, a
więc skazany jestem na poznanie pośrednie, przez zmysły i poprzez
to, co Kolega mi dostarczy z obszaru fizycznego. Tylko że, zwracam
uwagę Kolegi, w doskonale identycznej sytuacji znajduje się Kolega
jako fizyk w obszarze świata. To jest spojrzenie z głębi, z daleka
i zawsze "po" zdarzeniu. Zawsze jako składnik zachodzącej zmiany i
uczestnik zdarzeń, ale nigdy obserwator zewnętrzny do niej. Nigdy
na poziomie faktu, nie jako zaistnienie z brzegami - ale jako część
procesu i etap wewnętrzny. I stąd zawsze skazany na interpretację
faktów, a więc filozofowanie co do ich idealnego przebiegu (więc z
brzegami). Nie inaczej.
Kolega, jako fizyk, jest na zawsze zawarty w procesie i na zawsze
skazany na namysł. Filozoficzny namysł.
Tak, Szanowny Kolego, jedziemy na tym samym wózku, Kolega dostarcza
danych o świecie, ja je obrabiam. I jakoś wspólnie udaje się nam
kolejne odcinki drogi pokonać. Tylko żeby szło to w miarę sprawnie
- żeby nie było zatorów i wzajemnego obrażania się - trzeba nasze
siły zespolić, nie ma rady. I to na takiej zasadzie, że kolega sam
przed sobą przyzna (przede wszystkim przed sobą), że nie posiada
monopolu na wykrywanie reguł świata i że dopiero wespół można owe
reguły wypracować. Nie fizyka jako taka, ale i nie filozofia jako
taka - tylko pospołu i we współpracy.
18
Czyli Kolega dostarcza danych, ja ustalam rytm, który definiuje to
zaobserwowane, a później Kolega zwrotnie te ustalenia w życiu znów
weryfikuje. Niby proste, niby znane, ale jakoś się nie udaje tego
sprząc i wykorzystać. W działaniu już skrajnym, dotyczącym bytu w
jego maksymalnie zewnętrznym zakresie, to się nam nie udaje.
Jeżeli uda się nam, Kolego, poprawić wzajemną komunikacje - jeżeli
potrafimy się dogadać, to... No, to jeszcze coś z tego będzie.
A jak nie?
Cóż, straszyć nie ma co, nieskończoność zapchana jest bytami, które
niesprawnie odczytały własności świata - wieczność wiele podsuwa tu
wzorów, których naśladować nie ma potrzeby.
Przykre, ale i my możemy ten zbiór byłych istnień powiększyć.
Szanowny Kolego, warto się zastanowić i spróbować naprawić swoje
postępowanie.
Jeszcze jest czas.
Z wyrazami szacunku, pozdrawiam,
"Ja"
19
Kwantologia stosowana – kto ma rację?
Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).
Część 6.4 – Język świata.
(...)
dzień 18
dzień 20
jednak wyspa wlazłem dziś na najwyższy pagórek woda tylko woda
jest chyba nawet gorzej wygląda że to samotna wyspa pogoda była
ładna widok daleki teoretycznie powinienem coś zobaczyć niczego
po horyzont
dzień 23
zwiedzam moje więzienie opuszczone tak dawno że ślady zaczynają
się zacierać widziałem zdziczałe zwierzaki próbowałem podejść
ale uciekały chwilowo korzystam z zapasów i ograniczam do minimum
dzienne porcje ale na długo nie starczy
wyspa nie podoba mi się to wydaje się że nie leży w uczęszczanym
rejonie źle to wygląda
dzień 25
wszędzie znaki że życie i cywilizacja wyniosły się stąd tak dawno
że należny to zaliczyć do poprzedniej epoki nie poddaję się i nie
popadam w zwątpienie dziczyzna dalej nieuchwytna na szczęście
nie brakuje wody
przeszukuję rumowiska i zbieram co się tylko może przydać w mojej
sytuacji każdy element się przyda
dzień 28
odkryłem dziś pozostałości po ogródkach tak myślę że to było coś
takiego bo roślinność w sporej ilości i taka do zjedzenia z czego
oczywiście się ucieszyłem chyba już wiem jak zrobić pułapki
gdyby nie okoliczności mógłbym podziwiać widoki zachody są piękne
i takie majestatyczne wzruszyłem się
dzień 30
to już miesiąc aż trudno uwierzyć ten czas tak leci
dziczyzna wreszcie dała się podejść smakuje doskonale dawno nie
jadłem czegoś podobnego
dzień 32
zrobiłem odkrycie – dziwne ale wcześniej to przeoczyłem – w jednym
starym budynku – oczywiście zupełnie zrujnowanym – była piwnica a
w niej jakieś papiery – gazety i zapiski – nie wiem wygląda mi to
na archiwum czy bibliotekę - bo są i książki – dużo tego nie ma –
ale zawsze coś
dzień 33
rozczarowałem się – to rzeczywiście coś w rodzaju biblioteki - ale
20
w zupełnie dla mnie obcym języku – niczego nie rozumiem - nawet
nie potrafię określić do jakiej grupy językowej należy
nabieram wprawy w łowach – pułapki się sprawdzają – ale staram się
nie przesadzić – przecież nie wiem jak długo tu pozostanę
dzień 36
pośród książek znalazłem podręcznik do nauki języka, gramatyka i
podobne. przynajmniej jest jakiś punkt zaczepienia. oczywiście nie
jest tak, że niczego nie rozumiem, znaki interpunkcyjne są takie
same, czyli punkty zbieżne występują. w końcu język jak język, do
czegoś się odnosi. świat jest jeden.
zastanawiam się nad tym, czy warto uczyć się tego języka? można to
potraktować jako czyste szaleństwo, przecież to dawno zamarły, już
nikomu niepotrzebny język, ale pewności przecież nie mam. może się
zdarzyć, że podpłynie do wyspy jakiś dawny tubylec i wówczas sobie
z nim podyskutujemy.
wygląda to, przyznaję, na odlot, ale to chyba lepsze od zanudzenia
się. przynajmniej jest jakiś cel. wpatrywanie się w dal jakoś mi w
tych okolicznościach nie pasuje. czy to nienormalne?
dzień 37
kropki i przecinki opanowałem, ale dalej ani w ząb. uświadomiłem
też sobie, że nigdy nie poznam wymowy tego języka. jestem sam na
wyspie i nigdy nie słyszałem tonacji tej mowy, czy jest sens nauki
w takich okolicznościach?
poważnie się zastanawiam i mam duże wątpliwości.
dzień 38
czytam na głos słowa i zdania z podręcznika, zawiera dużo rysunków
i szkiców, więc orientuję się, o co chodzi.
znów się wzruszyłem. kiedy zorientowałem się, że pierwszy raz od
niepamiętnych czasów na tej wyspie ktoś mówi, to – przyznaję – po
plecach przeszły mi mrówki. to rzeczywiście ważny moment. język i
zdolność nazywania świata robi wrażenie.
sam jestem zdziwiony, że tak to przeżywam. nigdy do tej pory nie
zastanawiałem się nad możliwością języka i nad tym, co to daje. to
był zastany fakt życia, zawsze obecny... a jednak to coś ważnego,
co zmienia głęboko spojrzenie na otoczenie. niby niewiele, jednak
każde poznane słowo, każdy zaznaczony w otoczeniu fakt, który teraz
określam symbolem, nabiera znaczenia. przede wszystkim wyłania się
z tła, staje się, zauważam go. wcześniej to nie istniało, było tak
jakoś obok, ale tego nie widziałem. nazywam i to jest...
z dużym podziwem śledzę tę zmianę w postrzeganiu, język pozwala mi
zorientować się w tutejszym świecie.
dzień 39
wpadłem na pomysł, jak zwiększyć swoje szanse językowe. w końcu to
w rozmowie z drugim najlepiej szlifować wymowę. - otóż w najmniej
zniszczonym budynku, nie wykluczam, że kiedyś to był kościół, czy
podobny obiekt, po prostu głośno recytuję zdania i wsłuchuję się w
echo. - tak naprawdę człowiek zawsze sam do siebie mówi, tak było,
i będzie. w tym przypadku dosłownie mówię do siebie. - skutki może
nie są rewelacyjne, ale pomagają.
21
dzień 39, popołudnie
gdzieś wysoko przelatywał transportowiec. machałem, rozpaliłem też
ognisko...
trudno pogodzić się z myślą, że jest się tak wtopionym w tło i tak
małym na tej wyspie oraz wobec innych wysp, że nikt inny tego nie
potrafi wyłuskać z otoczenia i zauważyć...
dzień 43
Odnotowuję postępy. Małe bo małe, ale jednak. Zaczynam chwytać w
tekście sens, i raczej to nie jest złudzenie.
Mam oczywiście świadomość, że ani to, w jaki sposób wypowiadam tu
i teraz słowa, ani to, co one dla mnie znaczą, że to zupełnie nie
musi się pokrywać z tamtym językiem. Mam świadomość, że to jest i
musi być odległe od pierwowzoru - tylko czy to ważne?
Miło byłoby porozmawiać z tubylcem, to prawda. Tylko że tubylcem w
tej chwili jestem ja, a innych nie ma. To także prawda. I być może
tych innych tubylców już nigdzie nie ma, tego nie mogę wykluczyć,
na dziś każda opcja jest możliwa. Mam świadomość, że weryfikacja i
potwierdzenie tego jest dziś poza moim zasięgiem. Ale w ciemno tak
sobie obstawiam, że nikogo nie ma.
A gdyby nawet jaki tubylec się zjawił, to co? O czym bym rozmawiał
i co chciałbym mu przekazać? O uprawie ogródka, hodowli zwierzątek
i zachodach słońca? Na ten temat sam już sporo wiem, on również, a
więc o czym? O budowie świata, tak po ogólności? Może. - Ale i tu,
bazując na już rozpoznanym, w takiej rozmowie niczego ciekawego i
nowego się nie dowiem. Wiersze sam potrafię pisać, nawet rymowanki
mi wychodzą, więc potencjalni inni tym także mnie nie zadziwią ani
nie zaskoczą.
Słowem, tak naprawdę to uczę się tego języka sam dla siebie. Żeby
nie było nudno, to po pierwsze. Oraz żeby sprawnie się poruszać po
tutejszym świecie, to po drugie.
To jest istotne, moje zachowanie wobec otoczenia, ponazywanego w
tym języku otoczenia - to jest najważniejsze. Rozmowa z innym? Cóż,
to miłe, nawet pożądane, ale zawsze chwilowe. Natomiast język, więc
zbiór znaków kodujących rzeczywistość, to jest potrzebne dla mnie.
Konkretnie język ma służyć mojemu przetrwaniu.
Jest mi potrzebny do dialogu - żeby prowadzić rozmowę ze światem.
Żeby sformułować i zadać pytanie - ale także po to, żeby zrozumieć
odpowiedź. Pytam świat w każdym zdaniu dowolnego języka, a pytam o
to, jaki jest - oraz dlaczego jest tak, jak jest. Po dźwięku, formie
i strukturze "odpowiedzi" staram się zrozumieć, co się dzieje. To
nie jest łatwe, ale wykonalne.
Przede wszystkim pytam jednak o to, co się może dalej dziać i jak
to wpłynie na moje życie "na wyspie". Nie wszystkie odpowiedzi na
tę chwilę w pełni rozumiem, ale są postępy.
dzień 44
W nawiązaniu do wczorajszego wpisu. Uczę się tego konkretnego, już
wymarłego języka, ale to nie ma znaczenia. Każdy język, dowolnie w
czasie wyprodukowany język, dowolnej formy, składający się z pojęć
dowolnych – to w głębokim znaczeniu jest zawsze ten sam język. To
zawsze i tylko, i aż "język".
22
Zaskakujące? Nie powinno. Świat jest jeden i nie ma znaczenia jak
zostaje "dźwiękowo" ponazywany. To w każdym przypadku jest inne i
niekiedy bardzo od siebie odległe, ale przecież w znaczeniach, na
poziomie treści, odnosi się do tego samego i jedynego świata. Stąd
i dlatego są możliwe tłumaczenia. Weryfikatorem dowolnego języka i
odniesieniem jest środowisko, rzeczywistość i jej zmiana. Jeżeli w
języku występują elementy poprawnie odczytane ze świata, jeżeli w
kolejnych krokach pozwala to przejść dalej – to taki język zyskuje
na znaczeniu. Żyje i pozwala żyć.
A jak zawiera zużyte elementy? Cóż, przechodzi do przeszłości wraz
z użytkownikami. I zostają tylko ruiny.
dzień 45
Jeszcze o języku. Powiedziałem, że wszelkie języki opisują świat i
zmianę. Prawda. Logicznie nie sposób w zbiorze języków wyróżnić z
nich żadnego, są sobie równoważne. Ale to nie oznacza, że wszelkie
języki są jednakowo sprawne, tu już można przeprowadzić hierarchię
ważności. Z uwagi na skutki. Są języki, które prowadzą do uzysku z
działań, czyli pozwalają czerpać z otoczenia środki do istnienia -
ale są też mniej sprawne. A są nawet takie, które utwardziły się w
trakcie długiego stosowania i są oporne i odporne na zmianę. Że to
prowadzi do zaburzeń, tego nie muszę podkreślać. - Kiedy język się
na czas nie zmodyfikuje, czyli nie wpisze w swoje granice zaszłych
w środowisku zmian, zniknie.
Nie muszę dodawać, że takim szczególnym językiem, który pozwala na
różne sposoby operować w świecie, że tym językiem jest matematyka.
Z tym istotnym zastrzeżeniem - co może wydać się zaskakujące - że
i tak na końcu znajduje się słowne, więc filozoficzne tłumaczenie
terminów z obszaru matematycznego na pojęcia codzienne (aż chciałoby
się powiedzieć, że z matematyki na ludzkie).
dzień 45, późne popołudnie
Uwagi o matematyce są istotne, wracam do tego. - Z licznych powodów
chcę ponownie do tego nawiązać.
Matematyka, na tle innych języków opisujących otoczenie, to system
rzeczywiście wyjątkowy, to maksymalnie sprawny sposób wyrażania i
opisywania. Jego najważniejszą zaletą jest skrótowość i możliwość
objęcia w jednym wzorze ogromnej skali zjawisk. To budzi szacunek.
I się zwyczajnie sprawdza.
Ale matematyczna sprawność opisu - chciałbym to podkreślić - obraca
się przeciwko niej samej. Matematyka to doskonałość z defektem. Z
koniecznym defektem. Przez brak interpunkcji.
To nie żart - właśnie tego doświadczam, kiedy uczę się starożytnego
języka tamtych tubylców. Nie tyle dokładnie chodzi o samą zasadę i
regułę interpunkcji, co o sposób wyrażania się. W sensie szerokim,
w maksymalnym znaczeniu chodzi o "artykulację" przekazu.
Co mam na myśli? Że matematyczny zapis, dowolny wzór, który koduje
w sobie treść, który odnosi się do mniejszego lub większego stanu
świata, że to wymaga objaśnienia, i to jako konieczność. - Co mi po
najbardziej nawet rozbudowanym wzorze, jak nie wiem, do czego się
odnosi. I więcej, nawet jeżeli wiem, do czego służy, to nie widzę
- nie wiem, co się składa na tak zdefiniowaną zmianę. Wzór spełnia
23
swoją role, mogę przewidzieć, kiedy i gdzie spotkają się pociągi i
co z tego wyniknie, ale wiem o tym dlatego, że tłumaczę to sobie na
bliskie i znane terminy. Bo wzór, to istotne, takiej informacji w
sobie w żaden sposób zawierać nie może. Ta nadmiarowa wiedza jest
we mnie - w tym osobniku, który postrzega i dekoduje wzór.
Jeszcze inaczej, ponieważ zagadnienie jest istotne. - Kiedy omawiam
w języku proces, dowolny fakt z jakoś tam postrzeganego świata, to
chcąc czy nie chcąc, ale stosuję "interpunkcję" w takim opisie. To
po prostu konieczność. Za nic nie zrozumiem zmiany, jeżeli będzie
to dla mnie "ciurkiem" biegnące jedno "zdanie". W minimalnym, tak
na jedną stronę zapisie, w takim zakresie jeszcze się nie pogubię,
acz z trudem. W przypadku księgi to wykluczone. A przecież może i
wzór "na wszystko" się trafić, tego już bez suplementu, instrukcji
obsługi ani rusz nie pokonam. - Co mi po pięknym widoku ze szczytu
góry, kiedy nie mam pojęcia, że ta "góra" musi być zakotwiczona w
nieprzeliczonym i skrytym zakresie, żeby ten widok można było tu i
teraz podziwiać?
Widok, owszem, piękny, ale jakże daleki od wiedzy o całości.
I właśnie o to chodzi: doskonałość "wzoru" jest pozorna; przydatna
i wspaniała - ale wymaga dopełnienia. Na końcu działania okazuje
się, że język, ten codzienny, z kropkami, przecinkami i wszystkimi
zawijasami - że dopiero to umożliwia oraz warunkuje zrozumienie. Co
jest tego powodem? Bliskość, styczność z doświadczeniem. - Jeżeli w
opisie świata zastosuję na przykład "pion" i "poziom", to nawet po
omacku wiem, co to znaczy, to fundamentalnie we mnie zapisany i w
każdym działaniu poznany fakt świata. Ale jeżeli to samo wyrażę w
języku matematyki, jakimś słusznym wzorem - niby to będzie to samo,
ale jakże odległe i obce.
I w efekcie mało bliskie lub zupełnie obojętne. A nawet, zdarza się,
niezrozumiałe.
Ale nie tylko z tej przyczyny matematyczna definicja jest zawsze i
na zawsze "zdeformowana". Chodzi o sam sens "interpunkcji". Czyli?
Chodzi o przerwy. Chodzi o miejsca zerowe, ciszę w procesie, stan
pozornej nieobecności sygnału. Wszak brak sygnału też jest ważnym
sygnałem - dopełnia przekaz. Dlaczego? Ponieważ nie ma procesu, nie
ma zjawiska, które biegnie bez przerwy.
Znany powszechnie jest żart łącznościowców: czego najwięcej mieści
się w rozmowie? I odpowiedź: ciszy. Kiedy matematyk stosuje wzór w
opisywaniu świata i tę ciszę pomija - robi fundamentalny błąd. Może
o tym nie wiedzieć, i zazwyczaj o tym nie wie, ale dlatego istotne
staje się tłumaczenie "z matematycznego na normalne".
Tłumaczenie jest warunkiem zastosowania wzoru, nie wolno o tym etapie
zapominać - ma większe znaczenie niż sam "wzór".
dzień 48
Od rama zmagam się z dylematem, który łączy się z nauką martwego
języka, a nawet języka jako takiego.
Czy dlatego mogę opanować taką strukturę opisu świata, że jest ten
świat, czyli wspólna treść opisu – czy dlatego, że jako struktura
24
uczestnicząca w tym świecie na wszelkie sposoby, posiadam w sobie
wpisane na stałe i na zawsze elementy umożliwiające tę naukę? Czy
są głębokie składowe języka, dla każdego i zawsze?
Gramatyka języka w moim rozumieniu jest jedna i wspólna, zawsze i
wszędzie. Ale nie z tego powodu, że jakoś zakodowała się we mnie,
tylko dlatego, że moja cielesna konstrukcja zawiera w sobie reguły
tego świata.
Istnieję jako byt fizyczny dlatego, że spełniam konieczne warunki
zaistnienia. Czyli ciało zawiera w sobie, jako fakt niezbędny i na
każdym poziomie, rytm zmiany i samą zmianę, która jest pochodną do
otoczenia. To jest warunek fundamentalny. A skoro zaistniałem, tym
samym spełniam warunek dopasowania. Gdyby nie to dopasowanie, mnie
by na tej wyspie nie było.
Ale z tego wynika, jako poziom kolejny analizy i zachowania, że w
cielesności zawiera się język świata. I musi się zawierać.
I dalej. W praktyce nie ma znaczenia, czy język to gramatyka jakoś
tam obudowana dźwiękami, czy idzie o kod genetyczny z jego regułami
- to zawsze język. Dlatego, w takim właśnie znaczeniu, język, to,
co za język mówiony uznaję, jest swoimi uniwersalnymi "kwantami" i
strukturami dany w chwili początkowej - i jest faktem zastanym. Oraz
jest odbiciem świata, realizacją reguły. Tak na poziomie, że jest
i się objawia, tak na poziomie swojej wewnętrznej reguły, która w
żadnym zakresie nie może być sprzeczna z fizycznym stanem świata.
Użytkownik języka zazwyczaj nie ma pojęcia o tej zależności, ale i
tak ją stosuje - inaczej ani jego by nie było, ani języka.
W sensie logicznym nie ma znaczenia, co wyróżnię i uznam za poziom
i element fundamentalny, on jest na zawsze zanurzony w świecie i w
rytmie świata przebiega - jest realizacją tego nadrzędnego języka.
A ponieważ konstrukcja bytów posługujących się dowolnym językiem,
ta konstrukcja jest w tym świecie i jest taka sama - to tym samym
są wspólne, identyczne i głębokie elementy tworzące i osobnika, i
język, i strukturę każdego języka.
Dlatego, notuję to jako wniosek, można, jeżeli ktoś chce, wytyczyć
linię graniczną i powiedzieć, że tu i tu przebiega wspólny zakres
języków, że to jest "kwant" nośny każdej gramatyki. Można zrobić w
ten sposób, tylko że to zawsze zawężenie pola definiowania – to, w
głębszym znaczeniu, ograniczenie narzucone na język opisu. A więc
niepełne, umowne i błędne zdefiniowanie.
Ponieważ ciało jest zanurzone w świecie i jest kolejnym "słowem" w
tymże świecie - to powyżej i jako kolejny poziom - musi się pokazać
językiem dźwiękowym. A też każdym innym w miarę poznawania świata
i nabywania sprawności komunikacyjnych. - Reguła jest jedna, ale jej
realizacja przebiega w różny sposób.
To świat i jego gramatyka są fundamentem działania, to rytm zmiany
jest najgłębszą bazą językową.
dzień 51
Ładny dzień... Byłem na długim spacerze...
Czy matematyka, wracam do tematu - czy matematyczny opis zmiennego
25
świata jest ostateczny? Wspomniałem, że tak – ale z dodatkiem, że
wymaga to doprecyzowania.
Wyjaśnię, o co mi chodzi. Rolę przerwy, ciszy w sygnale opisałem,
to istotny element zrozumienia. Ale matematyka, z uwagi na wydajny
sposób definiowania zmiany, lokuje się na samym brzegu możliwości -
sama jest punktem odniesienia. Tylko że pełne zaufanie dla takiego
języka opisu, a to dziś dominuje, to prowadzi do nieporozumień - a
co najmniej niepełnego zrozumienia procesów. Z jednej strony przez
brak wspomnianych znaków interpunkcyjnych - a z drugiej, jako fakt
do tego pochodny, przez zmieszanie tworzących się obrazów. Kiedy w
opisie mam kilka ujęć i nie potrafię ich rozdzielić na fakt przed
i po jakoś tam wyróżnionym momencie, to uzyskuję wielość w jednym
"kadrze". To tak, jakbym na jednym zdjęciu, na skutek trudności w
podziale na kolejne elementy, widział kilka pokoleń jednocześnie –
a przecież to błąd. Owszem, te pokolenia tu były, kolejno żyły w
domach, ale nie jednocześnie; to było następstwo w czasie, a nawet
częściowo w przestrzeni. We wzorze matematycznym, albo fizycznym,
jako pochodna działania, w takim wzorze mam rozmyty, zawsze płynny
"obraz" czegoś, co w głębokim rozumieniu jest zbiorem jednostek. W
takim ujęciu zbiór staje się jednostką, a to fałszuje opis.
Mówiąc inaczej, wzór z zasady opisuje ciąg zmian, wielość faktów i
procesów składowych. Ale w ujęciu logicznym owe fakty są sumą oraz
złożeniem - to nigdy jednostka. Żeby wprowadzić w taki opis sens i
węzeł rozsupłać, muszę w strukturę wzoru wprowadzić przerwy, obraz
podzielić na elementy - i dalej w tak "skwantowany" strumień zdarzeń
wpisać, nanieść rytm. To może być dowolny rytm, matematyczny czy w
postaci słów - ważne, żeby to był rytm. Od tego zależy zrozumienie
i poznanie świata.
Oczywiście im bardziej fundamentalnego poziomu dotyczy opis, tym w
rytmie pojawić się musi prostszy element tworzący. Maksymalnie, a
więc najniżej (i najwyżej) jednostka, matematyczna jedynka. - Albo
adekwatny kwant rozumowania.
dzień 55
Jeżeli nie matematyka, to co?
Odpowiedź nasuwa się samoistnie: filozofia. Nie ma innej. Namysł i
pogłębiona analiza otoczenia, właśnie filozoficzna, były na etapie
początkowym, dlatego muszą zamykać naukę "języka świata". Nie ma w
tym działaniu innego zakończenia. Wszelkie nauki z wzorami, jak to
w poprzednich zapisach się pojawiło, nie są zdolne - nie posiadają
w sobie metody rozgraniczenia, podzielenia zmiany na składowe. To
może wyłącznie filozofia. A przecież w opisie chodzi o ten rytm, a
nie konstatację, że on jest. - Podstawy do jego wyuczenia się, jakoś
poprawnego sczytania ze świata, taką podstawę stanowią wszelkie i
konkretne nauki, jednak ustalenie i stworzenie rytmu, to wyłącznie
można przeprowadzić w działaniu filozoficznym.
Owszem, przyznaję to z pokorą, wymaga to oceanu słów, a nawet dużo
więcej. "Wyspa" rzeczywistości wystaje ponad powierzchnię, to mój
świat i jedynie dostępny, ale to wyspa. Dlatego jej opisanie musi
odnosić się do tego "oceanu". - Po horyzont niczego więcej nie ma,
ale mogę być pewnym, że "w głębinach" tutejsza wyspa i jej "język"
26
- że to jest powiązane z innymi wyspami, że to rozciąga się daleko
oraz łączy z wszelakim. Moja wyspa z kraja, ale zawsze w zbiorze.
Na zawsze w zbiorze.
Pewność tej jedności opiera się na tym, że świat jest jeden i że
reguła zmiany również jest jedna. I zawsze ta sama.
dzień 64
Tak, uczę się tutejszego języka świata. Ciągle się go uczę. Ale to
już zupełnie inny etap. Tamte, początkowe zmagania z językiem, to
daleka przeszłość, która budzi z jednej strony szacunek, że za coś
takiego się zabrałem, ale z drugiej wywołuje uśmiech, że biegło to
tak nieporadnie i że wymagało tylu wysiłków.
Dziś już wiem, że moje działanie było w sumie zbędne - ale zarazem
nie znaczy, że głupie. Było konieczne w tych warunkach, ale zbędne
w nakierowaniu na cel: z żadnym tubylcem nie pogadałem i nigdy nie
pogadam. I nie dla tego, że tubylców nie ma, bo nie ma, ale z tej
przyczyny, że to jest mój język i dla mnie. - Ten konkretny język, w
jego zapisie, jest tylko dla mnie.
Nadrzędnym językiem, wspólnym w każdym czasie i miejscu, jest język
natury – i każdy go zna. O ile istnieje, to go zna.
Ten język, którego z trudem się wyuczyłem, to teraz mój język - już
potrafię w nim wyrazić dowolną myśl, materialnie czy symbolicznie,
to nie ma znaczenia. Za chwilę biegłość osiągnie poziom tworzenia
nowości, których innym sposobem by nie było. Z uczącego się, tylko
dostosowującego się do "zasłyszanego", zaczynam być kreatorem słów
i całych zdań. A nawet zaczynam pisać powieści. Wydaje się, że mam
już rozeznanie w gramatyce tutejszego "języka". - Oraz w gramatyce
języka w ogóle. To duży postęp.
A nawet przez to moja wyspa jakby straciła swoją niegościnną twarz
i już sam nie wiem, czy chciałbym ją opuścić. - Zapewne kiedyś taka
chwila nastanie, zapewne będzie to koniecznością... Ale dziś sam
nie wiem...
Wszak to wszystko jest wyspą. Więc czy tu, czy tam się znajdę...
27
Kwantologia stosowana - kto ma rację?
Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).
Część 6.5 - Niepodzielny.
Koledzy, widzę w waszych oczach nieme pytanie - o czym wam dziś to
ja powiem. Temat, widzicie, będzie atomowy. Nie krzywcie się tak,
koledzy, to poważnie idzie, w rzeczywistość naszą sięga. Przecież
nic inaczej się nie dzieje, tylko atomowo. Rozumiecie?
Koledzy, spójrzcie na zagadnienie poprzez historię, tak wieki oraz
tysiąclecia w tym swoim spojrzeniu prześwietlcie. I co widzicie, i
jak sobie atom i atomowe zbiory przedstawiacie? Wiem, że nijak, ja
tak po ogólności i dla zagajenia dyskusji pytam. Bo jak to możecie
sobie przedstawić, jak tego żadnym sposobem zmysłami nie widać ani
inaczej czuć. Się nie daje, ot co.
Ale, koledzy, wy weźcie sobie pod rozwagę, że tacy starożytni, to
dawno przecież było, oni sobie ten atomowy drobiazg wykoncypowali
w tym swoim starożytnym świecie. Chodzili z kąta w drugi, albo też
siedzieli w tej przeszłości - i wymyślali w łepetynach to i owo, a
też takie różne, jak popadnie. Dziś się o tym seriale kręci, a oni,
to tak było, wszystko zmyślali, żeby ich. Sporo tego było, nie można
w jednym zdaniu pomieścić.
I, koledzy, widzicie, jedną taką właśnie sprawę trafili ważną, być
może i po przypadku, ale trzeba im oddać, że w analizach świata się
im "atom" pokazał. Tak było, koledzy. Niby, jak się tak po okolicy
rozejrzeć czujnym okiem, to przecież żadnego w takiej okoliczności
niepodzielnego nie widać, wszystko zbiorowość oraz złożoność. A oni,
żeby ich, najmniejsze z najmniejszych ze świata wyprowadzili, a to
tylko wmyślając się w powiązania tego widocznego.
Tak, prawda, koledzy, to trzeba szczerze zauważyć, ich terminy nie
goniły, punktacji naukowej nie mieli i pisali dla potrzeby serca i
ukojenia emocji. Żadne tam sprawozdania czy nasiadówki naukowe nie
były jeszcze znane, to i różne dziwaczne tematy mogli przenicować,
logiką poszeregować, a nawet policzyć, też i matematycznie obrobić.
Swoją drogą, ciekawe to były czasy.
Tylko, widzicie, oni tam pomyśleli, pomyśleli - a później wiekami i
tysiącleciami trzeba to było sprawdzać, owe zbiory w szczegółach i
na każdy sposób poznawać. A to trwa, to wymaga nakładów, to domaga
się sprawdzania i jeszcze raz sprawdzania. Słowem, prędko to nijak
się zrobić nie chce. Myśleć poprawnie można za kawałek jadła, taką
miseczkę z zupą, dajmy na to. Ale, widzicie, atomu w złożoności aż
taką prostą metodą się nie rozbije - oj, nie.
Mniejsza z tym, wspomniane czasookresy się już zadziały - już to i
nawet owo o świecie się wyjaśniło, nawet wspomniany najmniejszy z
najmniejszych element atomowy się zbiorem okazał, tak poszło. Tyle
że to nic a nic w pojmowaniu rzeczywistości poglądu nie zmieniło -
bo jak mogłoby? Zerknie taki dzisiejszy naukowy osobnik w świat, w
tym zakamarku lub innym sobie na niego spojrzy, ale z podzielności
skończonej zrezygnować nie zamierza, swoim przekonaniem potwierdza
28
tamtejsze, historyczne ustalenia. A przecież mógłby, eksperyment w
eksperyment dostarcza wiedzy, że to tylko złożenie. Co się kawałek
materii rozbije, to wylatują z tego cząstki takie lub owakie, ale
w żadnym jednostki ostatecznej nie widać. Jej złowić żadną metodą
nie można, nawet wzorami czegoś takiego nie widać.
Więc jest rozumny dylemat - może i gdzieś zwątpienie się delikatnie
pokazuje, tego wykluczyć nie sposób. Statystycznie to się liczy, w
losowość głęboką świata zaczynają się głosy zawierzenia pojawiać -
słowem, jest zamieszanie po różnych kierunkach. Niby najmniejsze w
realu być musi, tylko go jakoś nie widać - dlaczego?
Koledzy, wy wystawcie sobie ten dylemat logiczny, wy wczujcie się
w zagadnienie: dlaczego takiej cegiełki świata nie widać żadnym i
to żadnym przyrządowym mierzeniem? Wiadomo, owo coś być musi, tak to
wychodzi z rozumnej, a nawet tej i filozoficznej wiedzy, ale tego w
otoczeniu się nie trafia, dlaczego?
Jak to szukać, gdzie tego szukać - i co o tym skrywaniu myśleć? Jak
myślicie, koledzy?
Znów się krzywicie, a niesłusznie się krzywicie - w tym tematycznym
zagadnieniu się powaga świata ukrywa, jego zabudowa i jego reguła.
Tak, koledzy, to nie w kij dmuchał, to sens wszystkiego z takiego
atomowego, czyli niepodzielnego można wyprowadzić.
Postarajcie się i główkę uruchomcie, może coś o "atomie" powiecie.
Widzicie, starożytni się nie hamowali w swoim myślowym działaniu,
ich normy towarzyskie nie zniewalały. - Bo to, koledzy, tak właśnie
trzeba na to spojrzeć, wyjść z pojmowalnego ograniczenia. Świat w
swojej zmienności dogmatami się nie kieruje, toczy się rytmicznie,
i dobrze, bo można go przez to smakować - ale nam poglądy nasze na
otoczenie prawdę przesłaniają, w złym kierunku prowadzą.
Koledzy, wy sobie wystawcie to tak, że owa jedynka być musi, że w
starożytności i kolejnych wiekach ludzkość myśląca miała rację, że
takie coś tam gdzieś dennie i fundamentalnie się znajduje. Czyli w
bycie naszym wszelakim "atom", czy podobnie nazwana owa jedynka się
lokować musi.
I nie ma od tego odwołania. - Żadnego w nieskończoność podziału być
nie może. - Prawda, koledzy?
A dlaczego tego nie widać, koledzy? Bo nie może być widać. Nasz w
odbiorze, w dowolnym odbiorze świat - to, co za taki świat mamy - to
złożenie, zawsze fakt zbiorowy. Może tam sobie fizyk dowolny swoje
badanie prowadzić, drobić element też zupełnie dowolny, ale żadnej
w tym badaniu jednostki elementarnej nie sięgnie - bo jej w takim
badaniu być nie może. Nie może, koledzy.
Wy sobie to tak przedstawcie, że nasze życie gdzieś na dnie oceanu
wszechświatowego się toczy. Że w każdym kierunku i do każdej cząstki
ów ocean z jego masywnością trzeba w analizie dodać, rozumiecie? I
w efekcie, tak sobie bytując na tym dnie, dociskani jesteśmy przez
nieprzeliczalną ilość mniej lub bardziej rozbudowanych jedynek. My
tu sobie komórkę, foton czy fizyczny atom badamy, a to tylko takie
zbiegnięcie, ściśnięcie w jednostkę mierzalną zdarzenie - tak sobie
29
to się zbiegło i w tym naszym "dennym" istnieniu pokazało. Sięgacie
tematu, chwytacie zagadnienie?
Koledzy, przecież to proste. - Jak jest jednorodna w każdą dziejową
stronę struktura, taka energetyczna "zupa", czy jak to tam nazwać,
taka z jednostek w ciągłym ruchu, ale minimalnym, też na jednostkę
- to muszą te jednostki w tym ruchu i w tym ciśnieniu coś już tak
masywnego wytworzyć, nie mają wyjścia. I to dosłownie nie mają. Bo,
uwaględnijcie w tym obrazowaniu, że je z każdej strony dociska, i to
wszechświat cały dociska - wszystko, co się składa na tak zwany świat
i wszechświat.
Zauważcie, koledzy - to z tego dociskania oraz naciskania wzajemnego
wszystko się zgrubne bierze, cząstka jaka albo i atom.
Owszem, często tylko na chwilę, tak na wirtualne mgnienie. Ale jak
tego lokalnie się dużo już zbierze, jak nacisk jest silny i w sobie
regularność jaką posiada - czyli ma kod nacisku, rytm ma w sobie -
to się coś pojawić musowo musi. Nie ma wyjścia, koledzy.
Nie - zauważcie, koledzy - że dopiero od pewnego zbiorowego stanu w
tej obserwacji "na dnie" to może się pojawić, nie wcześniej. Wszak
wcześniej nie ma odpowiedniej siły, nie ma nacisku, a takie ciało
nie ma siły na wychylenie się ponad progiem. Bo próg, koledzy, tak
w badaniu się pokazuje - do pewnego poziomu ilości jednostek nie ma
obserwacji, od pewnego ona jest możliwa. A ten próg to nie tak się
przypadkowo umieszcza, nic z tych rzeczy. To ściśle i logicznie w
świecie się lokuje, a też policzalne jest, koledzy. Tu żadnej tam w
realności losowej wielkości nie ma, to reguła zmiany wyznacza - tak
detalicznie wyznacza.
Wy sobie, koledzy, tak przedstawcie, że jest jaka wielka - no, taka
wielka struktura, taka sfera sferyczna, czy podobnie. I że ona po
całości jest zapchana - tak na maksymalny poziom jest jedynkami, na
samym dnie logiki i niepodzielności jedynkami zapchana. Rozumiecie i
pojmujecie, prawda?
I taka struktura ma w sobie tylko tyle wolnego (pustego), że jedynka
raz tu raz nazad się może przemieścić - tak to sobie pokazujcie. To
w szczegółach głębszych idzie nieco inaczej, tak na podobieństwo z
mechaniką wędrowania fotonu w gwiazdowej konstrukcji, gdzie ponoć
taka szamotanina elementu to i milion (albo i więcej) lat trwa, nim
się foton tak w dal oddali na swobodę, ale na tym obecnym poziomie
wmyślania się w rzeczywistość poprzestańcie wy na powyższym obrazie
szamotania się tej jedynki czegoś... I co widzicie?
Nic?, to niemożebnie. Wy sobie teraz przedstawcie, że taka sfera w
sobie nacisk rejestruje, że tak czysto mechanicznie coś ją ciśnie
i ciśnie - i co? Koledzy, na tę chwilę pytanie jest zbędne, jest i
działa nacisk, i to się liczy. - Wy zaraz, skąd nacisk, jaki on i co
to znaczy? Koledzy, jest nacisk, i co? - Jak to, co? Nacisk przełoży
się na jakąś konstrukcję. Jeżeli wcześniej, przed chwileczką, taka
konstrukcja była w stanie równowagi, to nacisk musi w niej budować
gdzieś i lokalnie większe zbiegnięcie tych elementów - ich docisk
do siebie musi pokazać się, dosłownie się pokazać jakąś formułą o
cechach obserwowalnych. Im więcej jednostek użytych w tym nacisku,
30
tym większa konstrukcja może się "osadzić" na dnie świata. Foton,
atom, może nawet i kolega z drugim kolegą - a co, może.
Wy swoje: "skąd ten nacisk?" Ale, przyznajcie, ujęcie ciśnieniowe to
już akceptujecie?...
Koledzy, jak to skąd, zewnętrzny - banalna, a i nawet prosta sprawa.
Nic, tylko pomyśleć, więc pomyślcie. Jak nie dacie rady, to do sprawy
przy okazji wrócimy, obecnie ważniejsze dla toku naszej dzisiejszej
wymiany poglądów jest to, co może powstać z takiego działającego na
wszystko ciśnienia. Oraz dlaczego cegiełki nie widać - to jest sedno,
koledzy.
Już powiedziałem, że tylko od pewnego poziomu skupienia elementów
może fizyk w swoim laboratorium fakt zauważyć, wcześniej taki stan
jest faktem podprogowym. - Co to znaczy, że podprogowym? Że nie jest
na tyle zasobny, na tyle rozbudowany, żeby spełnić kryterium bycia
w świecie - że nie ma takiego nacisku w otoczeniu, żeby stabilnie
się zachowywał. Po prostu, nacisk jest zbyt słaby i taka jednostka
na mgnienie zbita w jedność, taki zbiór elementów niższego rzędu,
on się momentalnie - z punktu widzenia fizyka momentalnie rozpada i
zanika. - Przypominam, koledzy, że każda fizycznie i realnie obecna
w naszym zakresie konstrukcja, to proces idący pionowo, czyli się
budujący "w górę", w skomplikowanie - a kiedy jest już należycie w
energię zasobna, dopiero wówczas taka zbiorowość może przekazać w
świecie sygnał dalej. Po prostu wybudowawszy się, może nacisk swym
istnieniem przenieść dalej - jest, więc ciśnie. I jest działanie w
tempie fizycznie obserwowalnym. Wcześniej było "upiorne", teraz to
fizyka z "c" i przewidywalna.
Wcześniej się pionowo budowało, teraz w poziomie sygnał się niesie.
Oczywistość.
Rozumiecie, koledzy? Tam, poniżej poziomu obserwacji, aż się kręci
i kotłuje, aż-aż, rozumiecie. Ale kiedy nie ma dostatecznej siły i
nacisku, więc w czasie formowania się takiej sfery, w początkowym
okresie jej istnienia - albo w drugiej, schyłkowej, kiedy nacisk w
otoczeniu zanikł - to powstające konstrukcje są małe i coraz takie
w sobie mniejsze. Po prostu, koledzy, w pierwszej części gęstość w
strukturze jest zbyt mała, żeby coś dużego mogło się wytrącić i na
dno opaść, a w drugiej też gęstość jest zbyt mała, bo sfera się w
wybuchu rozszerza i rozszerza. Więc, koledzy, na łatanie dziur nie
ma już zasobów. I robi się pusto, i robi się "pyk" - rozumiecie?
W pierwszej części procesu definiowanego jako "wszechświat", tutaj
zasilanie w elementy ("atomy" czegoś, kwanty) przychodzi z zewnątrz,
układ się, tak można powiedzieć, "tuczy", pochłania pokarm i się w
pionie buduje - a w drugiej, od środka procesu licząc, traci zasoby
do środowiska, starzeje się, mówiąc prosto. - Ot i co, koledzy.
Tylko, widzicie, najważniejszy w tym wszystkim - z naszego punktu i
zależności - najważniejszy jest ów środek. Przecież, zauważcie, ten
wszechświatowy proces to trochę miejsca oraz czasu zajmuje, zbiegnie
się w sobie, uzyska wszystkie elementy, tym naciskiem zewnętrznym i
wewnętrznym je uzyska - a to wszystko musi trwać. I trwa. I bardzo
dobrze, że trwa. Bo w tym to środku, koledzy, zauważcie i doceńcie
31
to, w tym środku takie coś się może pojawić, co to ten środek może
zwiedzać, oceniać, rozumować o nim, kumacie? Ani ciut wcześniej -
ani ciut później, tylko w środku, tylko w tym jednym punkcie coś z
gatunku myślowego może zaistnieć. Ciśnienie jest wówczas w stadium
maksymalnym, nigdy nie było podobne, to i najbardziej skomplikowana
w tej sferze struktura, też z grubsza biorąc sferyczna, takie cosik
może zacząć główkować - i dobra nasza.
Warto z tej możliwości, tak w ogólności, koledzy, skorzystać. - Tak,
warto, koledzy.
Na samym dnie tego procesu jest niepodzielny element, jedynka coś.
A na górze logicznej komplikacji, ale na dnie świata, tu także się
dzieje jedynka - tyle że najbardziej skomplikowana, dociśnięta na
każdym kierunku i w każdej cząstce składowej. Cała piramida takiej
ciśnieniowej machiny składa się na to, że teraz mogę o tym do was
mówić i o tym przekonywać. - Brak, koledzy, jednego elementu, a tej
rozmowy by nie było. By nie było, rozumiecie?
Zawsze jest tylko jedynka czegoś - zbiór takich jedynek; jest ruch
w nieskończoności, a efektem tu i tam, gdzieś lokalnie w bezkresie
takie się rozumne pojawia. Że rzadko, że w tych specjalnych, tak w
niektórych ujęciach zdumiewających warunkach i uwarunkowaniach, to
wszystko prawda. Ale prawdą jest, że to się musi zdarzyć - to się
po prostu musi zdarzyć.
Przecież właśnie o tej konieczności mówię, prawda, koledzy?
I na koniec, rozumiecie, trzeba sprawę owych starożytnych "atomów"
wyjaśnić - takie, widzicie, uszanowanie oddać bytom podobne fakty do
analizy świata i zastanawiania się nad jego sensem podających. Bo to,
sami teraz to widzicie, nie ma znaczenia słówko takie czy inne -
tu podejście do sprawy się liczy.
Niepodzielnym takie "coś" (najdrobniejsze z najdrobniejszych) można
nazwać, czyli atomem - można monadą, kwantem, jedynką; czy tak lub
siak. To nie ma znaczenia.
Bo, widzicie, chodzi o tę zasadniczą myśl - taką fundamentalną - że
jest fakt, element czegoś, czego już nijak się podzielić nie daje,
i to jest takie ważne. Na tym można dalsze rozumowanie prowadzić i
się w rzeczywistość wgłębiać.
Wyjdzie się w takiej analizie atomem - i wróci takoż "atomem". Tylko
że innym, przejrzanym na wszelkie z możliwych stron.
Zawsze jest "atom", widzicie, tylko jego rozumienie się zmienia.
32
Kwantologia stosowana – kto ma rację?
Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).
Część 6.6 – Punkty węzłowe.
Gdziekolwiek spojrzeć, tam dziejowa zawierucha.
Sprawa, widzicie, poważna. Nie, nie straszę. Nie o to chodzi w tej
pogadance, żeby wasz rozum w panikę wpędzać - żadnego takiego celu
niniejsza opowiastka sobie nie wytycza. Ale sprawa, trzeba głośno
powiedzieć, jest - i domaga się pokazania. Przede wszystkim teraz
i tu pokazania, o konsekwencjach inną czasową okazją pogadamy. Na
tym etapie chodzi o poinformowanie masowe, że coś takiego pojawia
się w ewolucyjnym ciągu zmian - i że na całokształt wpływa. Niby to
takie głęboko ukryte - a wpływa.
Wszędzie wokół zmiana. Tak się to w sobie zmienia i rytmem zmienia
– takim, widzicie, policzalnym. Ewolucja, czy jakoś tak, zwał jak
zwał, to w ten deseń idzie. Gdzieś tam fundamentalnie jedynka się z
miejsca na następne przesunie, czas i przestrzeń się w tej zmianie
wytworzy – i dalej w normalnym już, czyli fizycznym zakresie, tu się
takie i owakie zaprezentuje. Ładnie się zaprezentuje, dygnie przed
publiką - albo mordę zarośniętą i wykrzywioną pokaże, to już mało w
sobie ważne.
Ewolucja tak ma, że czasem twarzyczkę, czasem mordę pokazuje. Bywa,
że z języczkiem.
A jak ta zmiana się już tak toczy po tej swojej prostej bezkresnej
i się lokalnie zwija w jakiś byt, to ona się tymi kwantami dzieje,
czyli jednostka do jednostki - i zbuduje się jednostka. A nawet i
niekiedy osobowość.
A jak się kwantami, więc jednostkami dzieje - to i matematykę przy
okazji buduje, takoż matematyka, co te znaki sczytuje ze świata. Ale
i filozofa, który te krzaczki zbiera oraz w pocie czoła tłumaczy z
lokalnego narzecza na ludzkie.
Wiadomo - jak jest zero i jedynka, jak jest NIC i COŚ, to z takiego
zbioru można zbudować wszystko. Jak przepuścić logicznie jedynkę w
nicości, jak popędzić za nią abstrakcyjnym namysłem - to się zobaczy
w takim wyobrażeniowym spojrzeniu a to wszechświat, a to gęstwinę z
kwantów i do ostatniego punktu zapchaną, a to narastanie ciśnienia
w tymże sferycznym świecie pod wpływem z zewnątrz dostających się tu
warstw kwantowych - a to ciało fizyczne takie i dowolne. Ale zawsze
ciało budowane regularnie i według tej jednej, wiecznej reguły.
I jest efekt tej ewolucyjnej procedury: logiczne zastanowienie, w
jakim to się dzieje rytmie? Jak to się dzieje, że się dzieje? Jak w
tej skończonej, więc nigdy stabilnej dziejowej zawierusze, jak się
tworzy stabilizacja - z czego to wynika?
Jak to "z czego"? Z tej wyżej wzmiankowanej jedynki i zera, czyli z
COŚ i NIC. To przemknęło tak pokątnie, ale rzeczywiście z takich
elementów można już zbudować wszystko - dosłownie wszystko, co tu
może być zbudowane. I nawet niczego więcej nie można pomyśleć. Co
33
jest możliwe, to zaistnieje - co nie, nawet nie może być pomyślane
w działaniu kombinatorycznym.
To z tych jedynek i zer tworzona jest cała, jakże skomplikowana w
sobie matematyka - to z tych składników buduje się jakże złożona w
sobie fizyka z pokrewnymi działami - to z takich abstrakcji wznosi
się gmach filozofii; wszystko, dosłownie wszystko ze stanu jeden i
zero można skonstruować.
Jak już w Kosmosie zarysuje się sfera jednokwantowa, jak zaczną do
niej docierać i zapełniać się w niej kwanty z pola rodzicielskiego,
to nie ma siły, musi się wewnątrz zagęszczać, musi maleć odległość
jednostki od jednostki - musi wzrastać ciśnienie. I musi wytwarzać
się skomplikowanie.
I nie może to przebiegać chaotycznie - przecież dopływ elementów z
zewnątrz jest skwantowany. Ale również zagłębianie się w sferę warstw
z kolejnymi kwantami jest regulowane samym dopływem. W tym procesie
nie ma przeskoków - choć fizycznie wygląda to na chaos, tu nie ma w
żadnym kierunku dowolności, choć jest fizyczne wszechkierunkowe, a
więc pozornie losowe zachodzenie. To ład.
To logiczny ład upostaciowany na stan fizycznego chaosu.
A co więcej, z punktami wyróżnionymi (węzłowymi) w tak przebiegającym
"pompowaniu" świata.
Bo co się dzieje, kiedy te kwanty dopływają, kiedy są "wciskane" z
zewnątrz w sferę (wszech)świata?
W pewnej chwili, ale nie przypadkowej (tylko jako skutek takiego i w
ten konkretny świat docierania elementów), wytwarza się takie już w
zbiorze ciśnienie - jest takie zagęszczenie, że może dojść do stanu
"wybuchu" (tego, co fizyk obserwujący to od wewnątrz definiuje dla
siebie wybuchem). Dla niego to rzeczywiście jest wybuch, ponieważ w
każdym kierunku, nieomal jednocześnie, tworzą się warunki, w których
może dojść do wytworzenia się "zbryleń". Czyli takiego momentu, że
wcześniej samodzielne i od siebie odległe elementy, teraz znajdują
się na tyle blisko, że są w łączności. Już w fizycznej, nadprogowej
- po prostu widocznej dla obserwatora łączności. Efekt? Pojawia się
foton, a dalej światło. I staje się jasność.
Jasność nie jako fakt cudowny, nie jako nagle nie wiedzieć co oraz
dlaczego się zadziało, ale jako efekt tego dociskania elementów do
siebie, jako efekt tego ciągle trwającego zewnętrznego zasilania w
kwanty. Jak wewnątrz balonu rośnie ciśnienie oraz gęstość, to musi
się pojawić chwila, kiedy to się zamieni w coś namacalnego - w coś
widocznego. W tym przypadku dosłownie widocznego.
I nie jest to moment ustalony losowo w ujęciu zewnętrznym - jest i
policzalny, i przewidywalny.
Że od wewnątrz wygląda to jak chwila początkowa wszystkiego? Fakt,
prawda, inaczej tego fizyk nie może w obserwacji zarejestrować ani
opisać. Kiedy, prawie nagle, wybucha całość świata, aż po kres (po
horyzont obserwacji), kiedy tworzy się to, co jest najmniejszym czymś
do obserwacji i z czego sama obserwacja się składa - to tej chwili
inaczej nie można określić, to jest zapłon i początek wszystkiego.
Pozostając w środku (i w zmianie), obserwator musi tak postrzegać
34
zdarzenia. I twierdzić, że to "wszech-świat".
Że to dalece nie wszystko, że przed punktem-stanem "zapłonu" proces
przebiegał wieloetapowo i długotrwale, że tworzyło się ciśnienie i
zagęszczenie, że wszechświat nabierał ciała i komplikował się - to
jest poza taką obserwacją i ustaleniami, tego nie można fizycznie (i
to nigdy) sięgnąć. Podobnie jak i końca, więc przeciwnego w zmianie
brzegu.
Jak dopełnia się wszechświat czymś w postaci jedynek, jak ciśnienie
wewnętrzne przyrasta rytmem kolejnych jednokwantowych warstw - jak
gęstość w sferze działa tymi samymi warstwami – to również fakty, to
kolejne poziomy fizycznej piramidy możliwości budują się w rytmie i
z tych jedynek.
I, powtarzam, są policzalne. - I, powtarzam, są szczególne punkty w
tej procedurze.
Co się dzieje dalej, kiedy sfera jest zasilana - zapełniana krok po
kroku kwantami?
Kiedy już jest takie coś, jak "foton" albo podobne – kiedy jednak
dalej narasta ciśnienie i gęstość środowiska (tu tła wszechświata),
to powstają warunki do zaistnienia bardziej skomplikowanej formy i
struktury. Znów nie od razu, ale w wyniku skwantowanego procesu –
znów nie chaotycznie, ale jako realizacja reguły.
Bo co tu jest istotne, czym charakteryzuje się ten docisk? Że kiedy
są okoliczności do zbliżenia się elementów, że kiedy one się w swoim
pędzie tak zbliżą wzajemnie, że tworzą u odbiorcy - pomimo ciągłego
ich pędu - obraz stabilnego czegoś (na przykład "atomu") - to takie
konstrukcje "opadają" niżej. Nie fizycznie, choć i tu ruch istnieje
- ale logicznie: zaczyna się budowanie kolejnego poziomu piramidy
możliwości.
Ważne jest to, że tak zbiegłe, "wytrącone" w sferze jednostki - już
materialne fizycznie - one na tym swoim teraz poziomie mają luz po
każdym kierunku. O ile moment wcześniej była maksymalne gęstość w
zbiorze, już tak się świat napompował, że nie było miejsca jeszcze
jeden kwant wetknąć - to teraz, z momentem "zapłonu" i powstania w
zbiorze fotonów, nagle przybyło sporo (i dużo) wolnego miejsca. I w
to opuszczone miejsce może kolejny kwant się wcisnąć - a raczej w
to puste miejsce zostanie wciśnięty idącym ciągle z zewnątrz (kwant
po kwancie) naciskiem.
I tak zaistniały foton ma wokół siebie pustkę, element znów jest w
oddaleniu od elementu - i zmiana może się kwantowo toczyć dalej w
rytmie takoż kwantowym.
I co dalej? Krok po kroku, w chwilach ważnych, kiedy ciśnienie się
podniesie do poziomu na tę chwilę maksymalnego - buduje się fakt z
kolejnego zakresu. Po fotonach jakieś elektrony czy podobne, dalej
atomy, komórki - życie i podobne, itd. Zasada zagęszczania się pod
wpływem ciśnienia ta sama, elementy te same, rytmika trwa, przecież
zasilanie jest - więc nie ma zmiłuj, musi się wytworzyć wszystko,
co w tych warunkach może powstać. Jak zabraknie któregoś elementu,
jak zabraknie lub ustanie dopływ kwantów z któregoś kierunku, to w
procesie zaistnieje dziura - i wszystko się posypie. Tym szybciej,
im większy brak.
35
Kwantologia stosowana 6
Kwantologia stosowana 6
Kwantologia stosowana 6
Kwantologia stosowana 6
Kwantologia stosowana 6
Kwantologia stosowana 6
Kwantologia stosowana 6
Kwantologia stosowana 6
Kwantologia stosowana 6
Kwantologia stosowana 6
Kwantologia stosowana 6
Kwantologia stosowana 6
Kwantologia stosowana 6
Kwantologia stosowana 6
Kwantologia stosowana 6
Kwantologia stosowana 6
Kwantologia stosowana 6
Kwantologia stosowana 6
Kwantologia stosowana 6

More Related Content

What's hot

Kwantologia 7.3 kredowe koło pojęć.
Kwantologia 7.3   kredowe koło pojęć.Kwantologia 7.3   kredowe koło pojęć.
Kwantologia 7.3 kredowe koło pojęć.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 5.2 dostawka do umysłu.
Kwantologia 5.2   dostawka do umysłu.Kwantologia 5.2   dostawka do umysłu.
Kwantologia 5.2 dostawka do umysłu.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 6.5 niepodzielny.
Kwantologia 6.5   niepodzielny.Kwantologia 6.5   niepodzielny.
Kwantologia 6.5 niepodzielny.Łozowski Janusz
 
Widmo promieniowania 2.
Widmo promieniowania 2.Widmo promieniowania 2.
Widmo promieniowania 2.kwantologia2
 
Kwantologia 4.6 widmo promieniowania. 2
Kwantologia 4.6   widmo promieniowania. 2Kwantologia 4.6   widmo promieniowania. 2
Kwantologia 4.6 widmo promieniowania. 2Łozowski Janusz
 
Kwantologia 11.5 – pionowo-poziome.
Kwantologia 11.5 – pionowo-poziome.Kwantologia 11.5 – pionowo-poziome.
Kwantologia 11.5 – pionowo-poziome.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 9.5 – przypadek.
Kwantologia 9.5 – przypadek.Kwantologia 9.5 – przypadek.
Kwantologia 9.5 – przypadek.Łozowski Janusz
 
Cząstki wirtualne.
Cząstki wirtualne.Cząstki wirtualne.
Cząstki wirtualne.kwantologia2
 
Kwantologia 10.5 – cząstki wirtualne.
Kwantologia 10.5 – cząstki wirtualne.Kwantologia 10.5 – cząstki wirtualne.
Kwantologia 10.5 – cząstki wirtualne.Łozowski Janusz
 
Widmo promieniowania.
Widmo promieniowania.Widmo promieniowania.
Widmo promieniowania.kwantologia2
 
Kwantologia 2.7 widmo promieniowania.
Kwantologia 2.7   widmo promieniowania.Kwantologia 2.7   widmo promieniowania.
Kwantologia 2.7 widmo promieniowania.Łozowski Janusz
 
Kwantologia stosowana 7
Kwantologia stosowana 7Kwantologia stosowana 7
Kwantologia stosowana 7kwantologia2
 

What's hot (18)

Kwantologia 7.3 kredowe koło pojęć.
Kwantologia 7.3   kredowe koło pojęć.Kwantologia 7.3   kredowe koło pojęć.
Kwantologia 7.3 kredowe koło pojęć.
 
Kwantologia 5.2 dostawka do umysłu.
Kwantologia 5.2   dostawka do umysłu.Kwantologia 5.2   dostawka do umysłu.
Kwantologia 5.2 dostawka do umysłu.
 
Niepodzielny.
Niepodzielny.Niepodzielny.
Niepodzielny.
 
Kwantologia 6.5 niepodzielny.
Kwantologia 6.5   niepodzielny.Kwantologia 6.5   niepodzielny.
Kwantologia 6.5 niepodzielny.
 
Widmo promieniowania 2.
Widmo promieniowania 2.Widmo promieniowania 2.
Widmo promieniowania 2.
 
Kwantologia 4.6 widmo promieniowania. 2
Kwantologia 4.6   widmo promieniowania. 2Kwantologia 4.6   widmo promieniowania. 2
Kwantologia 4.6 widmo promieniowania. 2
 
pionowo-poziome.
pionowo-poziome.pionowo-poziome.
pionowo-poziome.
 
Kwantologia 11.5 – pionowo-poziome.
Kwantologia 11.5 – pionowo-poziome.Kwantologia 11.5 – pionowo-poziome.
Kwantologia 11.5 – pionowo-poziome.
 
Przypadek.
Przypadek.Przypadek.
Przypadek.
 
Kwantologia 9.5 – przypadek.
Kwantologia 9.5 – przypadek.Kwantologia 9.5 – przypadek.
Kwantologia 9.5 – przypadek.
 
Kwantologia 9.8 – Czas.
Kwantologia 9.8 – Czas.Kwantologia 9.8 – Czas.
Kwantologia 9.8 – Czas.
 
Czas.
Czas.Czas.
Czas.
 
Cząstki wirtualne.
Cząstki wirtualne.Cząstki wirtualne.
Cząstki wirtualne.
 
Kwantologia 10.5 – cząstki wirtualne.
Kwantologia 10.5 – cząstki wirtualne.Kwantologia 10.5 – cząstki wirtualne.
Kwantologia 10.5 – cząstki wirtualne.
 
Widmo promieniowania.
Widmo promieniowania.Widmo promieniowania.
Widmo promieniowania.
 
Kwantologia 2.7 widmo promieniowania.
Kwantologia 2.7   widmo promieniowania.Kwantologia 2.7   widmo promieniowania.
Kwantologia 2.7 widmo promieniowania.
 
Kwantologia stosowana 7
Kwantologia stosowana 7Kwantologia stosowana 7
Kwantologia stosowana 7
 
Kwantologia stosowana 7
Kwantologia stosowana 7Kwantologia stosowana 7
Kwantologia stosowana 7
 

Viewers also liked

Avoiding a Lost Generation (Part2): Ten key recommendations to support youth ...
Avoiding a Lost Generation (Part2): Ten key recommendations to support youth ...Avoiding a Lost Generation (Part2): Ten key recommendations to support youth ...
Avoiding a Lost Generation (Part2): Ten key recommendations to support youth ...EY
 
Guido Everaert - De essentie van storytelling
Guido Everaert - De essentie van storytellingGuido Everaert - De essentie van storytelling
Guido Everaert - De essentie van storytellingSanoma Belgium
 
Guia de estudio de la materia de taller de lectura y redacción 2
Guia de estudio de la materia de taller de lectura y redacción 2Guia de estudio de la materia de taller de lectura y redacción 2
Guia de estudio de la materia de taller de lectura y redacción 2Aleyda Ortiz
 
Video Marketing Cycle
Video Marketing CycleVideo Marketing Cycle
Video Marketing Cyclejazz4us
 
Evaluation Question 1 (ii)
Evaluation Question 1 (ii)Evaluation Question 1 (ii)
Evaluation Question 1 (ii)mediagroup16
 
Daily Newsletter: 20th December, 2010
Daily Newsletter: 20th December, 2010Daily Newsletter: 20th December, 2010
Daily Newsletter: 20th December, 2010Fullerton Securities
 
Park West Gallery New Year's Eve Fine Art Collection [2010]
Park West Gallery New Year's Eve Fine Art Collection [2010]Park West Gallery New Year's Eve Fine Art Collection [2010]
Park West Gallery New Year's Eve Fine Art Collection [2010]parkwestgal
 
El modernismo
El modernismoEl modernismo
El modernismomoresita
 
Wine & Web: Curation and Collaboration
Wine & Web: Curation and CollaborationWine & Web: Curation and Collaboration
Wine & Web: Curation and CollaborationOrbit Media Studios
 
Roboty związane z montażem przewodów instalacji gazowych oraz podłączaniem ur...
Roboty związane z montażem przewodów instalacji gazowych oraz podłączaniem ur...Roboty związane z montażem przewodów instalacji gazowych oraz podłączaniem ur...
Roboty związane z montażem przewodów instalacji gazowych oraz podłączaniem ur...Szymon Konkol - Publikacje Cyfrowe
 
Prezi vs Power Point
Prezi vs Power PointPrezi vs Power Point
Prezi vs Power PointMarcio Okabe
 
Certificate in PIP-Shell GTL
Certificate in PIP-Shell GTLCertificate in PIP-Shell GTL
Certificate in PIP-Shell GTLgilbertdt
 

Viewers also liked (18)

Avoiding a Lost Generation (Part2): Ten key recommendations to support youth ...
Avoiding a Lost Generation (Part2): Ten key recommendations to support youth ...Avoiding a Lost Generation (Part2): Ten key recommendations to support youth ...
Avoiding a Lost Generation (Part2): Ten key recommendations to support youth ...
 
Guido Everaert - De essentie van storytelling
Guido Everaert - De essentie van storytellingGuido Everaert - De essentie van storytelling
Guido Everaert - De essentie van storytelling
 
Guia de estudio de la materia de taller de lectura y redacción 2
Guia de estudio de la materia de taller de lectura y redacción 2Guia de estudio de la materia de taller de lectura y redacción 2
Guia de estudio de la materia de taller de lectura y redacción 2
 
Video Marketing Cycle
Video Marketing CycleVideo Marketing Cycle
Video Marketing Cycle
 
Evaluation Question 1 (ii)
Evaluation Question 1 (ii)Evaluation Question 1 (ii)
Evaluation Question 1 (ii)
 
Daily Newsletter: 20th December, 2010
Daily Newsletter: 20th December, 2010Daily Newsletter: 20th December, 2010
Daily Newsletter: 20th December, 2010
 
Park West Gallery New Year's Eve Fine Art Collection [2010]
Park West Gallery New Year's Eve Fine Art Collection [2010]Park West Gallery New Year's Eve Fine Art Collection [2010]
Park West Gallery New Year's Eve Fine Art Collection [2010]
 
Andres Felipe Orozco Garcia
Andres Felipe Orozco GarciaAndres Felipe Orozco Garcia
Andres Felipe Orozco Garcia
 
El modernismo
El modernismoEl modernismo
El modernismo
 
Wine & Web: Curation and Collaboration
Wine & Web: Curation and CollaborationWine & Web: Curation and Collaboration
Wine & Web: Curation and Collaboration
 
-{-_-}-
-{-_-}--{-_-}-
-{-_-}-
 
Chile contemporáneo Simon Collier
Chile contemporáneo Simon CollierChile contemporáneo Simon Collier
Chile contemporáneo Simon Collier
 
Presentación unión europea
Presentación unión europeaPresentación unión europea
Presentación unión europea
 
Roboty związane z montażem przewodów instalacji gazowych oraz podłączaniem ur...
Roboty związane z montażem przewodów instalacji gazowych oraz podłączaniem ur...Roboty związane z montażem przewodów instalacji gazowych oraz podłączaniem ur...
Roboty związane z montażem przewodów instalacji gazowych oraz podłączaniem ur...
 
Prezi vs Power Point
Prezi vs Power PointPrezi vs Power Point
Prezi vs Power Point
 
02 celula
02 celula02 celula
02 celula
 
Pmi
PmiPmi
Pmi
 
Certificate in PIP-Shell GTL
Certificate in PIP-Shell GTLCertificate in PIP-Shell GTL
Certificate in PIP-Shell GTL
 

Similar to Kwantologia stosowana 6

Złudny wszechświat.
Złudny wszechświat.Złudny wszechświat.
Złudny wszechświat.kwantologia2
 
Kwantologia 7.8 ziemia, planeta szczególna.
Kwantologia 7.8   ziemia, planeta szczególna.Kwantologia 7.8   ziemia, planeta szczególna.
Kwantologia 7.8 ziemia, planeta szczególna.Łozowski Janusz
 
Kwantologia stosowana 9
Kwantologia stosowana 9Kwantologia stosowana 9
Kwantologia stosowana 9SUPLEMENT
 
Kwantologia stosowana 9
Kwantologia stosowana 9Kwantologia stosowana 9
Kwantologia stosowana 9kwantologia2
 
Kwantologia 4.9 nic, fundament.
Kwantologia 4.9   nic, fundament.Kwantologia 4.9   nic, fundament.
Kwantologia 4.9 nic, fundament.Łozowski Janusz
 
Kwantologia stosowana 7
Kwantologia stosowana 7Kwantologia stosowana 7
Kwantologia stosowana 7SUPLEMENT
 
Kwantologia 8.5 umysłowa reguła.
Kwantologia 8.5   umysłowa reguła.Kwantologia 8.5   umysłowa reguła.
Kwantologia 8.5 umysłowa reguła.Łozowski Janusz
 
Kwantologia stosowana 1
Kwantologia stosowana 1Kwantologia stosowana 1
Kwantologia stosowana 1SUPLEMENT
 
Kwantologia stosowana 1
Kwantologia stosowana 1Kwantologia stosowana 1
Kwantologia stosowana 1kwantologia2
 
Kwantologia 9.7 – Ufoludki.
Kwantologia 9.7 – Ufoludki.Kwantologia 9.7 – Ufoludki.
Kwantologia 9.7 – Ufoludki.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 3.8 usługa wibracyjna.
Kwantologia 3.8   usługa wibracyjna.Kwantologia 3.8   usługa wibracyjna.
Kwantologia 3.8 usługa wibracyjna.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 6.8 zmysłowy dodatek.
Kwantologia 6.8   zmysłowy dodatek.Kwantologia 6.8   zmysłowy dodatek.
Kwantologia 6.8 zmysłowy dodatek.Łozowski Janusz
 
Udźwig planetarny.
Udźwig planetarny.Udźwig planetarny.
Udźwig planetarny.kwantologia2
 

Similar to Kwantologia stosowana 6 (17)

Złudny wszechświat.
Złudny wszechświat.Złudny wszechświat.
Złudny wszechświat.
 
Kwantologia 7.8 ziemia, planeta szczególna.
Kwantologia 7.8   ziemia, planeta szczególna.Kwantologia 7.8   ziemia, planeta szczególna.
Kwantologia 7.8 ziemia, planeta szczególna.
 
Kwantologia stosowana 9
Kwantologia stosowana 9Kwantologia stosowana 9
Kwantologia stosowana 9
 
Kwantologia stosowana 9
Kwantologia stosowana 9Kwantologia stosowana 9
Kwantologia stosowana 9
 
Kwantologia stosowana 9
Kwantologia stosowana 9Kwantologia stosowana 9
Kwantologia stosowana 9
 
Kwantologia 4.9 nic, fundament.
Kwantologia 4.9   nic, fundament.Kwantologia 4.9   nic, fundament.
Kwantologia 4.9 nic, fundament.
 
NIC, fundament.
NIC, fundament.NIC, fundament.
NIC, fundament.
 
Kwantologia stosowana 7
Kwantologia stosowana 7Kwantologia stosowana 7
Kwantologia stosowana 7
 
Kwantologia 8.5 umysłowa reguła.
Kwantologia 8.5   umysłowa reguła.Kwantologia 8.5   umysłowa reguła.
Kwantologia 8.5 umysłowa reguła.
 
Kwantologia stosowana 1
Kwantologia stosowana 1Kwantologia stosowana 1
Kwantologia stosowana 1
 
Kwantologia stosowana 1
Kwantologia stosowana 1Kwantologia stosowana 1
Kwantologia stosowana 1
 
Kwantologia stosowana 1
Kwantologia stosowana 1Kwantologia stosowana 1
Kwantologia stosowana 1
 
Ufoludki.
Ufoludki.Ufoludki.
Ufoludki.
 
Kwantologia 9.7 – Ufoludki.
Kwantologia 9.7 – Ufoludki.Kwantologia 9.7 – Ufoludki.
Kwantologia 9.7 – Ufoludki.
 
Kwantologia 3.8 usługa wibracyjna.
Kwantologia 3.8   usługa wibracyjna.Kwantologia 3.8   usługa wibracyjna.
Kwantologia 3.8 usługa wibracyjna.
 
Kwantologia 6.8 zmysłowy dodatek.
Kwantologia 6.8   zmysłowy dodatek.Kwantologia 6.8   zmysłowy dodatek.
Kwantologia 6.8 zmysłowy dodatek.
 
Udźwig planetarny.
Udźwig planetarny.Udźwig planetarny.
Udźwig planetarny.
 

More from Łozowski Janusz

Kwantologia ... 0 czyli 1.
Kwantologia ...   0 czyli 1.Kwantologia ...   0 czyli 1.
Kwantologia ... 0 czyli 1.Łozowski Janusz
 
kwantologia ... Wielowymiarowa płaszczyzna.
kwantologia ...   Wielowymiarowa płaszczyzna.kwantologia ...   Wielowymiarowa płaszczyzna.
kwantologia ... Wielowymiarowa płaszczyzna.Łozowski Janusz
 
Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.
Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.
Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.Łozowski Janusz
 
Kwantologia ... - "grawitacja" (mamy cię).
Kwantologia ... -  "grawitacja" (mamy cię).Kwantologia ... -  "grawitacja" (mamy cię).
Kwantologia ... - "grawitacja" (mamy cię).Łozowski Janusz
 
Kwantologia 12.9 – ewolucja (kwantów).
Kwantologia 12.9 – ewolucja (kwantów).Kwantologia 12.9 – ewolucja (kwantów).
Kwantologia 12.9 – ewolucja (kwantów).Łozowski Janusz
 
Kwantologia 12.8 – czasoprzestrzeń abstrakcyjna.
Kwantologia 12.8 – czasoprzestrzeń abstrakcyjna.Kwantologia 12.8 – czasoprzestrzeń abstrakcyjna.
Kwantologia 12.8 – czasoprzestrzeń abstrakcyjna.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 12.7 – pole energii.
Kwantologia 12.7 – pole energii.Kwantologia 12.7 – pole energii.
Kwantologia 12.7 – pole energii.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 12.6 – jedność wszędzie.
Kwantologia 12.6 – jedność wszędzie.Kwantologia 12.6 – jedność wszędzie.
Kwantologia 12.6 – jedność wszędzie.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 12.5 – obserwator brzegowy.
Kwantologia 12.5 – obserwator brzegowy.Kwantologia 12.5 – obserwator brzegowy.
Kwantologia 12.5 – obserwator brzegowy.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 12.3 – wepchnięci w kanał.
Kwantologia 12.3 – wepchnięci w kanał.Kwantologia 12.3 – wepchnięci w kanał.
Kwantologia 12.3 – wepchnięci w kanał.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 12.4 – zasada analogii.
Kwantologia 12.4 – zasada analogii.Kwantologia 12.4 – zasada analogii.
Kwantologia 12.4 – zasada analogii.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 12.1 – obserwator.
Kwantologia 12.1 – obserwator.Kwantologia 12.1 – obserwator.
Kwantologia 12.1 – obserwator.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 11.8 – abstrakcja, czyli co.
Kwantologia 11.8 – abstrakcja, czyli co.Kwantologia 11.8 – abstrakcja, czyli co.
Kwantologia 11.8 – abstrakcja, czyli co.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 11.9 – matematyka.
Kwantologia 11.9 – matematyka.Kwantologia 11.9 – matematyka.
Kwantologia 11.9 – matematyka.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 11.6 – początek-środek-koniec.
Kwantologia 11.6 – początek-środek-koniec.Kwantologia 11.6 – początek-środek-koniec.
Kwantologia 11.6 – początek-środek-koniec.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 11.7 – poziomice, izobary, itp.
Kwantologia 11.7 – poziomice, izobary, itp.Kwantologia 11.7 – poziomice, izobary, itp.
Kwantologia 11.7 – poziomice, izobary, itp.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 11.4 – prosta-i-punkt.
Kwantologia 11.4 – prosta-i-punkt.Kwantologia 11.4 – prosta-i-punkt.
Kwantologia 11.4 – prosta-i-punkt.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 11.2 – byty niematerialne.
Kwantologia 11.2 – byty niematerialne.Kwantologia 11.2 – byty niematerialne.
Kwantologia 11.2 – byty niematerialne.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 11.3 – informacja, czyli co.
Kwantologia 11.3 – informacja, czyli co.Kwantologia 11.3 – informacja, czyli co.
Kwantologia 11.3 – informacja, czyli co.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 10.9 – eter, itp.
Kwantologia 10.9 – eter, itp.Kwantologia 10.9 – eter, itp.
Kwantologia 10.9 – eter, itp.Łozowski Janusz
 

More from Łozowski Janusz (20)

Kwantologia ... 0 czyli 1.
Kwantologia ...   0 czyli 1.Kwantologia ...   0 czyli 1.
Kwantologia ... 0 czyli 1.
 
kwantologia ... Wielowymiarowa płaszczyzna.
kwantologia ...   Wielowymiarowa płaszczyzna.kwantologia ...   Wielowymiarowa płaszczyzna.
kwantologia ... Wielowymiarowa płaszczyzna.
 
Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.
Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.
Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.
 
Kwantologia ... - "grawitacja" (mamy cię).
Kwantologia ... -  "grawitacja" (mamy cię).Kwantologia ... -  "grawitacja" (mamy cię).
Kwantologia ... - "grawitacja" (mamy cię).
 
Kwantologia 12.9 – ewolucja (kwantów).
Kwantologia 12.9 – ewolucja (kwantów).Kwantologia 12.9 – ewolucja (kwantów).
Kwantologia 12.9 – ewolucja (kwantów).
 
Kwantologia 12.8 – czasoprzestrzeń abstrakcyjna.
Kwantologia 12.8 – czasoprzestrzeń abstrakcyjna.Kwantologia 12.8 – czasoprzestrzeń abstrakcyjna.
Kwantologia 12.8 – czasoprzestrzeń abstrakcyjna.
 
Kwantologia 12.7 – pole energii.
Kwantologia 12.7 – pole energii.Kwantologia 12.7 – pole energii.
Kwantologia 12.7 – pole energii.
 
Kwantologia 12.6 – jedność wszędzie.
Kwantologia 12.6 – jedność wszędzie.Kwantologia 12.6 – jedność wszędzie.
Kwantologia 12.6 – jedność wszędzie.
 
Kwantologia 12.5 – obserwator brzegowy.
Kwantologia 12.5 – obserwator brzegowy.Kwantologia 12.5 – obserwator brzegowy.
Kwantologia 12.5 – obserwator brzegowy.
 
Kwantologia 12.3 – wepchnięci w kanał.
Kwantologia 12.3 – wepchnięci w kanał.Kwantologia 12.3 – wepchnięci w kanał.
Kwantologia 12.3 – wepchnięci w kanał.
 
Kwantologia 12.4 – zasada analogii.
Kwantologia 12.4 – zasada analogii.Kwantologia 12.4 – zasada analogii.
Kwantologia 12.4 – zasada analogii.
 
Kwantologia 12.1 – obserwator.
Kwantologia 12.1 – obserwator.Kwantologia 12.1 – obserwator.
Kwantologia 12.1 – obserwator.
 
Kwantologia 11.8 – abstrakcja, czyli co.
Kwantologia 11.8 – abstrakcja, czyli co.Kwantologia 11.8 – abstrakcja, czyli co.
Kwantologia 11.8 – abstrakcja, czyli co.
 
Kwantologia 11.9 – matematyka.
Kwantologia 11.9 – matematyka.Kwantologia 11.9 – matematyka.
Kwantologia 11.9 – matematyka.
 
Kwantologia 11.6 – początek-środek-koniec.
Kwantologia 11.6 – początek-środek-koniec.Kwantologia 11.6 – początek-środek-koniec.
Kwantologia 11.6 – początek-środek-koniec.
 
Kwantologia 11.7 – poziomice, izobary, itp.
Kwantologia 11.7 – poziomice, izobary, itp.Kwantologia 11.7 – poziomice, izobary, itp.
Kwantologia 11.7 – poziomice, izobary, itp.
 
Kwantologia 11.4 – prosta-i-punkt.
Kwantologia 11.4 – prosta-i-punkt.Kwantologia 11.4 – prosta-i-punkt.
Kwantologia 11.4 – prosta-i-punkt.
 
Kwantologia 11.2 – byty niematerialne.
Kwantologia 11.2 – byty niematerialne.Kwantologia 11.2 – byty niematerialne.
Kwantologia 11.2 – byty niematerialne.
 
Kwantologia 11.3 – informacja, czyli co.
Kwantologia 11.3 – informacja, czyli co.Kwantologia 11.3 – informacja, czyli co.
Kwantologia 11.3 – informacja, czyli co.
 
Kwantologia 10.9 – eter, itp.
Kwantologia 10.9 – eter, itp.Kwantologia 10.9 – eter, itp.
Kwantologia 10.9 – eter, itp.
 

Kwantologia stosowana 6

  • 1. JANUSZ ŁOZOWSKI KWANTOLOGIA STOSOWANA 6 opowiastki filozoficzno-fizyczne dla dzieci dużych i małych copyright © 2015 by Janusz Łozowski wszelkie prawa zastrzeżone ISBN 978-83-942582-2-1 ja.lozowski@gmail.com 1
  • 2. Kwantologia stosowana – kto ma rację? Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie). Część 6.1 – Złudny wszechświat. Czy "wszechświat" jest złudzeniem? Już na samym wstępnym początku trzeba powiedzieć, że nie poczuwamy się na siłach do przeniknięcia tematu; a po drugie, kto by w takie coś wierzył? - Stuknie człowiek głową w ścianę, czy ściana go jakoś napadnie cegłą, to o żadnym tam złudzeniu więcej wypowiadać chcieć się nie chce, wszelkie wówczas wzmianki traktuje z należytą powagą i odpowiednio. Czyli wykopnie za próg i jeszcze na dokładkę głośno splunie - co by się nie podniosło. Ale, widzicie, są tacy, co o złudzeniach gadają. I nawet dowodzą w swojej zapalczywości, że nie może być inaczej. Niby atom czy foton widzą, niby materię różnopłciową obmacują - a jednak złudzeniami na prawo i lewo rzucają. Trudno temu zaprzeczyć. Ale jeszcze trudniej w takie odchylenie od normalności uwierzyć i zaakceptować. Fakt, niejaki pan K. Kowalski również nie wierzył. W złudzenia tak w zupełności nie wierzył. A wręcz twierdzenia podobne zbywał godnie i po swojemu - ze schodów i na glebę. Złudzenia, można powiedzieć, u niego gościny i akceptacji nie miały. Cóż, wiadomo, życie swoje prawa ma, toczy się raz tak, raz inaczej i swój paluszek paniom i panom pokazuje. Panu K. Kowalskiemu też w jeden czas pokazało. I choć tak do końca pana K.K. w zawierzenie w złudność świata nie wprowadziło, to przyznać trzeba, że mocno jego światopogląd "anty" nadwątliło. I trudno dziś powiedzieć, co dalej w temacie się zadzieje. Pan K. Kowalski jeszcze w siłach, jeszcze w życiu niejedno go podprogowo zaskoczy - więc może różnie to być. I złudzenie być może się okaże wszędzie i wszechświatowo dominować to zacznie. A nawet, że to wszystko złudzenie... Sprawa u swojego zapoczątkowania wyglądała prosto i banalnie - tak na pół litra bez zakąski. Nic, tylko siadać, pogadać, ponarzekać w nocny czas rodaków. Problem w tym, widzicie, że akuratnie sensownych do wymiany zdań w okolicy nie były. Jakiś profesor się napatoczył czy inny filozof, więc rozumiecie, że na poważną rozmowę trudno liczyć było można. W takim towarzystwie w ogóle na coś trudno z sensem liczyć. - Siądzie taki, zapatrzy się w dal, szkoda słów, sami rozumiecie. Generalnie, trzeba to powiedzieć, pan K. Kowalski należy do gatunku dusza człowiek, wspomoże w potrzebie, od stołu nie odgoni. Bo sam wie, że siła wyższa, że z bliźnim wypada się podzielić, uszanować pragnienie, pomóc radą lub czynem. Ale w tym konkretnie przypadku się chyba z dobrocią dla istnień przeszacował, dalsze życie stawił do hazardu logicznego. Cóż, zdarza się. Profesor czy filozof, wiadomo, głowę napchaną ma czymś takim, co w normalnej się zupełnie nie mieści, więc już przy drugiej kolejce w 2
  • 3. takie tam rejony był zaleciał, że Kowalski K. tylko współczująco w niedoli drugiego rozumu uczestniczył. Coś tam od czasu do czasu ku zaznaczeniu swojej obecności wspominał, ale tak ciszę uskuteczniał i nasiąkał obcymi sobie tematami. Niestety, nasiąkał. - Widzisz, Krzysiu, to wszystko złudzenie jest - profesor czy tam filozof zaczął zagadywać, a przy tym wzrok jakiś taki miał, że się tylko zestrachać. - Karol jestem. - A, tak, niech będzie, Krzysiu. Co to jest tam wobec wieczności - co to wobec złudzenia, które nam tu wszędzie się kotłuje? Nic, tak można powiedzieć, zupełna nicowatość. - Bo to, widzisz, Krzysiu, tu wszędzie złudność świat nam pokazuje. No, ta szklanka, widzisz, ja wiem, szklanka dla ciebie ważna, ja to wiem... Tak, butelka też się ważnie dzieje, może nawet i ona ważniejsza, ale, widzisz, to nic, w tej rzeczywistej rzeczywistości to złudzenie, niczego takiego oraz nigdzie, widzisz, takiego czego nie ma. - Tak, wiem, dziwisz się, w naukę nie wierzysz, złudzenia nie dostrzegasz - ale, widzisz, błąd robisz, niewiarą grzeszysz, rozumowi zaprzeczasz, w dogmat kiepski popadasz - bo to, widzisz, złudzenie. Tak po całości, aż tak daleko tam, po całości tylko złudzenie... Widzisz, stukam w butelkę, i co słyszysz? Powiesz, stukanie ty słyszysz, a ja ci powiem, że błąd w swojej naiwności fizycznej i realnej popełniasz takim gadaniem, bo ty złudzenie słyszysz, w sobie je słyszysz. - Fakt, brzęczy, nawet w ładnej tonacji ta butelczyna brzęczy, nie zaprzeczam, a nawet tak i potwierdzam. Tylko, widzisz, to daleka przeszłość w twoich usznych zmysłach tak brzęczy, rozumiesz, Krzysiu? - Karol jestem. - Tak, mówiłeś. Bo to jest tak, widzisz, stukam w butelkę, ale to stukanie nie tak od razu, widzisz, nie tak hop i siup sobie w twój cielesny stan się dostaje - ono, widzisz, pędzi stąd aż do ciebie. A to pędzi w tak zwanym czasie, widzisz. Ja tu stuk-stuk robię, a ty po ileś tam tyknięciach to jako intensywny fakt brzęczący sobie odsłuchujesz. Niby nic, niby żadna w tym niezwykłość, powiadasz i się nad sprawą nie zastanawiasz - twoja wola, twój demokratycznie i wszelako gwarantowany wybór, niech ci będzie. Ale, widzisz - a jak w tym się takie zagadnienie ukryje, że ja tu postukam, a za moment i jeszcze mniejszy moment, że w tym tak zwanym czasie coś się tam zadzieje, że butelczyna zniknie, to co? - Tak, nie patrz się tak, to naukowo możliwe, naukowo nawet udowodnione. Ty sobie patrzysz, a w dolnych tam głębinach coś się tak miesza, że raz tu, raz tam - albo raz w zupełnie nie wiedzieć gdzie się takie elementowe coś lokuje. A nawet, widzisz, z pomiarów wychodzi, tak!, że to i tu, i tam, tak jednocześnie i od razu się rozpycha, pojmujesz? No, po prawdzie to tylko tam, czyli w tej głębokości materialnej się tak dzieje, tej wysokości to nie sięga. A szkoda, ech. Bo to by człowiek sobie, co go pragnienie najdzie, taką butelczynę znalazł w tym i tamtym, lub i innym punkcie. - Cóż, niesprawiedliwość w tym jest, że tam to się może tak dziać, a tu nie... Polej, Krzysiu, żeby nam płyn się tak w złudzenie nie podmienił. - Karol jestem. - Ja wiem, Krzysiu, że ty ten tam swój realizm pojęciowy uprawiasz i kultywujesz, masz prawo, a co. - Tylko, widzisz, to złudzenie, to 3
  • 4. droga do pomyłki. Widzisz, świeci - co to, Krzysiu, świeci? Słońce czy Księżyc, bo ja nietutejszy. - To lampa jest. - Lampa, powiadasz, a - dziwne teraz lampy robią. Tak, cóż to wobec wieczności. Więc, widzisz, to jest tak, że takie słońce sobie tam gdzieś świeci, ty się wygrzewasz w jego promienistym działaniu i w twojej głowie nawet myśl taka nie postanie, że ty daleką historię doznajesz, że to już przeszłość tak ciebie dopieszcza. - Tak, to się naukowo potwierdziło, nie patrz tak dziwacznie. Słoneczko tam swój proceder grzewczy uskutecznia, ty się w tym pławisz i przyjemności cielesnej doznajesz, a to już fakt z dalekiej historii tak ci się pokazuje, to zaszłość z tak zwanego czasu, która tobie teraz i tu się objawia - rozumiesz? Ten tam świetlny promyczek, takie coś, co się w szklance tu kąpie i zalotnie do nas mruga, to aż całe osiem minut i jeszcze troszkę do nas pędzi od tego naszego słoneczka - ty to chwytasz?... A niechby tak się coś tam z tym naszym gwiaździstym obiektem stało, ty sobie pomyśl, że dopiero po ośmiu tyknięciach w twoje oczy by doleciało, że już nie ma co lecieć - pojmujesz? Tak w gwieździe jakieś procesy zaszły, słoneczko zagasło, ale ty sobie tu w całkowitej jasności dalej żyjesz i w nieuświadomieniu, tam się w rzeczywistości fizycznej dramat zadział, a w twojej fizyczności to daleki fakt przyszłościowy - rozumiesz, Krzysiu? Ty złudzenie tak w szczegółach oglądasz, zawsze złudzenie. - Karol jestem. - Albo taką sobie gwiazdeczkę na nieboskłonie upatrzysz, tamtą lub tamtą, to obojętne po całości. I teraz ty myślisz, że ty takie coś na tym niebie oglądasz? Jeżeli tak myślisz, Krzysiu, to wielki błąd w swoim myśleniu robisz - wielki, ci powiadam. Ty złudzenie, ogromne złudzenie oglądasz. - Ty sobie wykombinuj, że kiedy ten promyk się w tym tak zwanym wszechświecie pokazał fizycznie, to tej butelczyny na świecie nie było, nas nie było i nawet wszystkiego wokół nie było - tak, Krzysiu, to wszystko była daleka przyszłość wobec tego małego promyka. Bo, pojmujesz, kiedy ta gwiazdeczka się była zapaliła, to tak zwany czas jeszcze nam zupełnie nie tykał, tu jeszcze nawet nikt o żadnym zegarku nie mędrkował, bo żadnego mędrkowania nie było. Ta gwiazdeczka, widzisz, to przeszłość, złudzenie, daleki fakt, który dla ciebie się teraz pokazuje, i co ty na to, Krzysiu? - Karol jestem. - Albo taki tak zwany wszechświat, czy to złudzenie, tak po swojemu spytasz. - Pytasz, tak? No, spytaj. - Karol jestem. - I dobre pytanie, Krzysiu, bardzo dobre. Za samo pytanie masz tak od razu pięć. Bo pytanie, widzisz, najważniejsze, odpowiedź byle i głupi poda. Tak, powie, nie, powie - albo inaczej powie - no i już można powiedzieć, że odpowiedź jest. Ale kwestią głęboką zapytać i trafić w centrum, to sztuka, Krzysiu, wielka sztuka... Więc ten to tak zwany wszechświat, ja ci to mówię, to też złudzenie. I to tak po całości... Niby, widzisz, spogląda taki astronomowaty czy jakoś podobny kosmolog w dal daleką, widzi gwiazdy i podobne atomy, niby to się kręci, reguły matematyczne spełnia - ale, Krzysiu, jak sobie to poskrobać logicznie, jak się wmyśleć w ten wirujący fakt, to w tym myśleniu się jedna i oczywista myślowa uwaga pojawi - że to po całości złudzenie, że to zamieszanie energetyczne, że to dla nas w 4
  • 5. obserwacji tak się przedstawia - a też że w ogóle to ów wszechświat jedynie w nas się takim pokazuje. Bo to my, widzisz, Krzysiu, taki świat i wszechświat w sobie budujemy. To ty, tak, nie dziw się, ty też taki wszechświat w sobie tworzysz, i ja, i każdy. Tak zwany po naukowemu wszechświat, to złudzenie, niczego takiego, Krzysiu, nie ma i nigdy nie było, rozumiesz? - Karol jestem. - Rozumiesz, to dobrze. Bo, widzisz, nie każdy z tym się zgadza, i nawet polemizuje. Dla takiego, rozumiesz, atom czy inna galaktyka, dla niego to już fakt - to kiedyś tam się wybudowało z jakowyś tam powodów, i tak to trwa. A dzisiejszy ten ktoś to sobie przyrządem i inaczej poznaje. A to, widzisz, Krzysiu, błąd, fundamentalny błąd. To, widzisz, złudzenie poznawcze, fałsz obserwacyjny. A z czego on się bierze? - Bo to, widzisz, z naszej zmysłowej obserwacyjności, z naszego powolnego wirowania energetycznego. My tu sobie butelkę w detalach oglądamy, a tam na dnie rzeczywistości te wszelkie drobne elementy wirują i wirują. I dlatego w tym szybkim wirowaniu dla nas się jako stałe pokazują. Rozumiesz, Krzysiu? Tam się kręci tak, że tu twardy stół - tam tylko ruch, wirowanie, pęd... Był taki jeden, z pamięci mi wyleciało - taki, wiesz, fizyczny. I ten on pokazał, że z tego wirowania to się tak robi, że ty takiego światełka żadnym swoim sposobem nie dogonisz. Puścisz promyk, puścisz drugi, i nic, blada twoja, żadnym sposobem nie dogonisz. Dziwne, powiadasz? A to jest prawdą prawdziwą. Tylko, dlaczego tak jest, tego ów jegomość już w swoim liczeniu nie podał - sprawa go, widzisz, Krzysiu, zmogła, tej akuratnie tematyki nie sięgnął. A to gościu był, że ho-ho, widzisz, takie i inne zgłębiał. - Karol jestem. - Wiem, Krzysiu, że dla ciebie to nowość, że nie wszystko jeszcze z tego złudzenia ogarniasz, jednak to w sumie proste jest, takie już proste, że prostsze być nie może. Takie, powtarzam, że już mocniej proste być nie może. - Nie prostackie, Krzysiu, żadne takie, ale że proste. Takie jeden plus jeden - ile to jest?... Dwa, dobrze, tak. A dalej cztery, osiem, i podobnie - rozumiesz? Coś się do czegoś w tym niczym doda, i to już tak biegnie. Bo, Krzysiu, tak na dole logiki jest owo coś i takie jakie nic, takie zero znaczy się, pojmujesz? I to owo coś, kwant jaki energii, on się rusza, kumasz? - Tu w miejscu jednym jest, a za tyknięcie w drugim, rozumiesz? Nic go w tej owej nicości nie wyhamuje, bo i jak, rozumiesz. Dlatego ten kwant sobie tak się rusza. A jak się rusza, to maksymalnie prędko, przecież go nic nie zatrzymuje. Tylko że, zauważ, takich podobnych elementów i kwantów w kosmosie dużo oraz nieskończenie wiele - tak w bezkres to się ciągnie, rozumiesz?... Więc jak się takie spotkają, a muszą, to coś z tego dalej się zbuduje, bo musi. Taki wszechświat tak zwany, na ten to przykład. To tam swoje uwarunkowania fundamentalne ma, to się tak prostacko nie dzieje, ale się dzieje. Na jaki tam kosmiczny i tak zwany czas to się dzieje. I jest wszechświat. I gdzieś się na chwilę tak zwany wszechświat pokaże, Krzysiu. A my w nim. - Karol jestem. - I masz rację, ten tak zwany wszechświat to złudzenie. Niczego tu takiego nie ma. To wszystko nasza obrazowa powolność sprawia, że w tym miejscu coś widzimy. Bo to, Krzysiu, ty zrób tak - poprowadź ty przez wszystkie takie tam kwantowe fakty, co to się w tym miejscu 5
  • 6. napotkały, w tym wszechświecie tak zwanym, ty poprowadź linię. Taką prostą, znaczy się. Taką kreskę, widzisz - jak tu rysuję. Ona sobie z zawsze do zawsze biegnie, rozumiesz. I teraz ty na tę prostą te we wszechświecie wszystkie jedynki materialne naciągnij - takie sobie zobrazowanie świata zrób, bo to można zrobić, Krzysiu. I co, co ci się pokazuje - co widzisz?... Prawda, że nic ciekawego, taka sobie tam prosta, taka tam sobie płaszczyzna. Skąd ta płaskość? Krzysiu, to proste, banalne, pospolite. - Ot, na tym dole tyknie sobie. Czyli kwant czegoś się w tej nicości przesunie, bo inaczej nie może, on tylko w ruchu jest. Więc i taka cała prosta się też przesunie o owo jedno tyknięcie - bo przecież wszystkie elementy tej prostej też w dalsze położenie się przemieszczą. Tylko, widzisz, tu jest taki myk w rozumowaniu, że ty nizałeś te kwanty w pionie, po nieskończoność tak je nanizałeś, a one teraz sobie w poziomie się przesuwają - tak na jedno tyknięcie "w poziomie" wobec tego "pionu" bezkresnego. I co się buduje, Krzysiu, co powstaje w takim "tykaniu"? Wieczność, Krzysiu, wieczność, powtarzam. - Prosta nieskończona przesunięta na jednostkę buduje wieczność. Ona zawsze i tylko jest nieskończona, ale ruch o jednostkę wytwarza "w poziomie" płaszczyznę - wieczność zdarzeń i płaszczyznę. Rozumiesz? - Karol jestem. - Tylko że, widzisz, "wszechświat" to tylko kawałek płaszczyzny, to wycinek - lokalne zawirowanie. Ty sobie w nieskończoność prostą po wszechświecie prowadzisz logicznie, ale popełniasz błąd. Niby to w analizie konieczność, niby wzory pokazują, że jest nieskończoność, niby tak musisz to robić - ale to błąd. Bo tak zwany wszechświat to tylko kawałeczek z tej nieskończoności, to spotkanie kilku linii w nieskończoności taki twór powołało do istnienia. Osiem, Krzysiu, z ośmiu linii się dokładnie ten nasz wszechświat składa. Można sobie to na jedną prostą nanizać, wówczas jaką bryłę sobie wyprodukujesz – na ten przykład sferyczną, a można osiem i wówczas coś bardziej skomplikowanego. Na przykład atom, gwiazdę - albo i siebie, Krzysiu zbudujesz. - Karol jestem. - I racja, i tak trzymać. Bo to, widzisz, spójrz ty na ten zbiór w postaci atomowej, albo i jeden wspomniany atom. On tu jest, tu tak się na dnie szklanki kręci. Ty powiesz, że to fakt, że to fizyka i pewnik - a to, widzisz, złudzenie, które wytwarza się z ruchu. Atom czy inny foton, to żaden tam fakt, to wypiętrzona, i to na chwilę, materialna struktura - nic stałego. Kiedyś tam powstała możliwość i się to objawiło, ale każdy konkretny element buduje się i zanika w ramach zbioru ciągle. Ty widzisz i czujesz atom, a to nadprogowe w twoim postrzeganiu chwilowe zdarzenie. Rozumiesz? Prędkość światła jest dlatego największą, Krzysiu, że tak się najszybciej elementy tego procesu budują - nic szybciej się w kupkę nie złoży. Tylko że to nie znaczy, że nie ma większych prędkości, bo są, Krzysiu, tu i wszędzie one są, tylko niedostępne w naszej obserwacji. A dlaczego niedostępne? Bo muszą zajść, żeby to nasze obserwowanie było jakoś możliwe, rozumiesz? - Buduje się taki foton, buduje, ale żeby można było z jego usług skorzystać, to musi tak zwany czas minąć, takie "c" się zadziać, dopełnić do tej fotonowej jedynki. A to, widzisz, Krzysiu, trwa. To długo trwa. Dla nas to mgnieniowa i najmniejsza już możliwość faktograficzna, ale wobec małych nieskończoności to 6
  • 7. długa chwilka. Bardzo długa, Krzysiu. - Karol jestem. - Widzisz, atom czy foton, to żaden tam atom czy foton, to mocno w swoim splataniu energetyczna ruchawka, taki kłębek zmian budowany z przemieszczania się czegoś w niczym. Masz te osiem linii, czy tę jedną, nie to jest ważne - i one tak sobie swoimi składnikami po tej nieskończoności się snują. Niby nic z tego nie będzie, tak powiesz, i zrobisz błąd. Bo, widzisz, one się snują w tej to sferze - a tu w każdym kierunku pełno i gęsto. Tu żadnego pustego miejsca nie ma i być nie może. - I co z tego, spytasz? A, widzisz, wszystko. Tak się to przedstawia, że wszystko. Bo jak taki ruszający się z miejsca na miejsce element nie może nigdzie uciec, czyli tylko w tym zakresie mu danym się rusza - kiedy tak oscylująco odbija raz w jedną, a raz na drugą stronę, a takich elementów jest mnogość, to one muszą coś razem w tym ruchu zbudować, nie ma wyjścia. One nie mają żadnego już wyjścia. Są w każdym kierunku blokowane przed oddaleniem, więc się musi z tego lokalnie jakaś konstrukcja skomplikowana, zsumowana oraz złożona pojawić. A to foton, a to atom, a to ja czy ty. Banał taki fizyczny. - Karol jestem. - Tak i ty, Krzysiu, masz rację. I jeszcze dalej masz rację, to na wieczność się nie rozciąga, to tak zwane wszechświatowe złudzenie - to kiedyś się tam zaczęło, i, cóż, fakt prawdziwy, się skończy. Nie stresuj się, to jeszcze chwilkę tak potrwa. Skala, widzisz, duża i ogromna. Z naszego podwórka taka po nieskończoność, jednak logicznie mała. W absolutnej nieskończoności to punkcik - to drobna chwilka w wieczności. - Bo my, widzisz, Krzysiu, na tej prostej tylko tak na moment, tak raz na wieczność. Niby, mówisz, że punkt od punktu się niczym w prostej nie różni, było to samo, mówisz, i będzie - że się kiedyś już podobnie zadzialiśmy i że się zadziejemy. I błędnie to, Krzysiu, mówisz, faktu prostej nie zgłębiłeś. Bo, widzisz, kwant i kwant prostej, tu zgoda, ten sam, tego drobiazgu zawsze i tylko w nieskończoności jest nieskończenie wiele – ale z tego, widzisz, to nie wynika, że wszystko wolno, a nawet więcej, nic podobnego. To w nieskończonej wieczności inaczej idzie, Krzysiu. - Tylko raz na tę nieskończoność się wszystko dzieje. Punkt prostej niby taki sam, i to prawda, tu czy za iks jednostek taki sam. Ale, zauważ, on się na tej oraz w tej prostej tylko raz pokazuje. Taki sam, ale tylko po jednym fakcie - zawsze ten sam, ale za każdym razem ze swoją, tylko ze swoją numeracją. Na tej prostej każdy punkt tylko jeden numerek obstawia - tylko jeden! Nigdy fakt się nie powtarza, choć to zawsze i tylko taki sam fakt. Rozumiesz? - Karol jestem. - Tak, Krzysiu, masz rację. Ty, tylko ty tu siedzisz, i nigdy inny ktoś. Kiedyś był taki sam Krzysiu, teraz razem pijemy, kiedyś tam będzie inny Krzysiu - ale nawet jeżeli będzie detalicznie taki sam, to będzie już inny, rozumiesz? Nic dwa razy się nie zdarza, nie ma dwu jednakich spojrzeń w oczy, Krzysiu, rozumiesz? Butelka była i już jej prawie nie ma, choć by się przydało. Tylko, widzisz, tak w tym wszechświecie to się układa, że to wszystko jest złudzenie - i to tak boli... Coś było, gdzieś tam tykająco tyknęło - i już tego nie ma, przeszło do historii. Nie masz, Krzysiu, drugiej, co? - Tak, nie masz, widzisz, wszystko to złudzenie. My tu sobie siedzimy, miło i 7
  • 8. w ogóle rozmawiamy, a tam, wiesz - na samym dole - to się rusza, to się kotłuje, to pędzi z nieskończoności w nieskończoność. I tak po całości ma nas w nosie, nawet nie wie, że my o tym wiemy. I kwantami tak sobie tyka - tyk, tyk, tyk... Ech, Krzysiu, złudzenie, wszystko to złudzenie. - Karol jestem. Trudno powiedzieć, co dalej w życiu Krzysia - tfuj, wróć, co się w życiorysie pana Kowalskiego Karola zdarzy, młody on jeszcze jest, w kwiecie wieku, można powiedzieć. Do tego czasu w złudzenia tak w ogólności i szczegółami nie wierzył, wszelkie zwidzenia traktował należycie, jak na to zasługują. Ale, to się samo przez się mocno i detalicznie rozumie, taka ekspozycja długotrwała na słowa i obrazy ze złudzeniem w tle, takie coś nie mogło pozostać bez efektu. Więc różnie to zapewne się jeszcze odbije. Może i jaką czkawką logiczną - lub nawet myśleniem, tak zwany wszechświat już nie takie dziwności widział. To się okaże. Wszystko w tym złudzeniu może zaistnieć. Nawet myślenie. 8
  • 9. Kwantologia stosowana - kto ma rację? Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie). Część 6.2 - Dostawka do umysłu 2. Szanowni państwo, witam na kolejnej prelekcji. Witam i zapraszam do zajmowania miejsc. Szanowni państwo, zgodnie z wywieszonym przy wejściu tematem - dziś pragnę zająć się zagadnieniem, które było już tu omawiane, większość zapewne tamtą pogadankę pamięta. Po prawdzie, obecna jest skutkiem wówczas powiedzianego - w zamierzeniu ma być dopełnieniem i ujęciem poszerzającym. Tak, przyznaję, dotarły do mnie głosy, że poprzednia prelekcja nie spełniła wszystkich oczekiwań, że nazbyt skrótowo i emocjonalnie to zostało przedstawione. Osobiście znam to jedynie z relacji, dlatego trudno mi się do tego odnieść, przyjmuję jednak to do wiadomości - skoro takie głosy były, to znaczy, że są faktem. Na usprawiedliwienie poprzednika powiem, że temat jest rzeczywiście istotny oraz że nie sposób przy jego omawianiu uwolnić się od skojarzeń i nie reagować, w tym konkretnym przypadku chłodna i beznamiętna prezentacja jest z wielu powodów niemożliwa. Wspomniane krytyczne głosy odnosiły się głownie do tego, że referent w nadmiernie osobistej formule przedstawiał pomysł takiej "dostawki" - czy w innym nazwaniu "przystawki". Powtarzam, nie dziwię się, ale sam postaram się mówić o tym w sposób stonowany - mam nadzieję, że mi się to uda, a za momenty jakoś odbiegające od tego, już teraz za to przepraszam. Temat "przystawki", na ile zdołałem się zorientować, zaprezentowany został dość szeroko, z odniesieniami do technologii, ale i również do skutków społecznych. Dlatego ten zakres generalnie dziś pominę, ale na bazie już powiedzianego zamierzam przejść dalej. Ponieważ to w tym "dalszym" zawierają się znaczące, moim zdaniem nawet niebywale znaczące elementy, i to najróżniejsze. Od światopoglądowych, przez filozoficzne, aż po bardzo już codzienne i praktyczne. Zdaję sobie sprawę, że tego wszystkiego na tej prezentacji nie zdołam nakreślić nawet w zarysie, ale na pewno postaram się jak najwięcej państwu z tych spraw przedstawić. Ponieważ temat jest tego wart, zapewniam. "Dostawka" do umysłu, nie przesadzam, to potencjalnie najistotniejszy w dziejach fakt, który w jakimś zakresie jest znany od zawsze - coś o tym powiem - ale który swoje wielkie możliwości pokaże dopiero w przyszłości. Raczej już bliskiej przyszłości - trzeba mieć tego świadomość. Proszę mi pozwolić, że na wstępie odniosę się jeszcze do poprzedniej części, ponieważ ma to znaczenie w dalszym wywodzie - rozchodzi się o stronę techniczną takiej "dostawki", o jej sposób działania. Fakt i oczywistość, nie w sensie jakoś głęboko technicznym, tego poziomu 9
  • 10. nie poruszam, to wykracza poza ramy tej prezentacji - a także poza moje osobiste ramy. A po drugie, w sumie też istotne, konkret, więc realnie wytworzony fakt, to dopiero przyszła, dziś tylko ogólnie i mgliście możliwa do zarysowania konstrukcja. Tak po prostu, schemat połączeń staje się faktem w trakcie realizacji - a tej jeszcze nie ma. Chodzi mi tutaj o zasadę, sposób pracy, sposób zmieniania się tej technicznej struktury. A mianowicie, że to jest analogiczny przebieg zmian, jak w mózgu, czy szerzej w umyśle. Taka "przystawka" zawiera pełny i funkcjonalnie zakres możliwości centralnego ośrodka. To nie jest oczywiście identyczność konstrukcyjna, to nie jest tożsame na poziomie materiałowym (acz tak może być) - ale chodzi o identyczność możliwości i funkcji, "przystawka" to analog rozumu. I tak proszę to traktować, technologia jest istotna, ale na ten moment pomijalna - i jak zaznaczyłem, powstanie w trakcie tworzenia. "Przystawka do umysłu" służy w tym pierwszym okresie, czyli dzień w dzień i w każdej chwili - jako wszechmożliwy "kontakt", jako element pośredniczący, który wspomaga nawiązywanie połączenia z otoczeniem. I w tym ujęciu jest tylko i aż urządzeniem (strukturą i konstrukcją) do wspomagania w reagowaniu i umożliwiania reakcji. Już to na dziś wydaje się czymś znaczącym, przecież coraz bardziej oplata nas i na każdym kroku sieć, czasami dosłownie sieć z kabli. Ale, powtarzam, nie chodzi o to, że taka przystawka jest zanurzona jakoś w organizm czy inaczej to będzie podłączone - nie jest ważne, czy i jak to będzie naśladowało ewolucyjnie, tu: biologicznie ujęte schematy działania - najważniejsze jest to, że sposób, reguła pracy takiej "dostawki" jest identyczna z pracą umysłu. Można w skrócie powiedzieć, że jest to "drugi umysł", "dubler". To naturalnie nie ma znaczenia w chwili, kiedy nasza biologiczna i cielesna konstrukcja działa oraz w codziennym zmienianiu łączy się z otoczeniem - wówczas to "powielenie" (podwojenie) umysłu się nie liczy. Urządzonko działa, łączy ze światem, pomaga żyć - wspaniale. O to chodziło. Ale nabiera to niebywale istotnego znaczenia "później". Szanowni państwo - "przystawka" jest pomyślana tak, żeby pomagać w każdym działaniu, w każdym, w którym funkcjonuje biologiczny umysł. Ale zarazem, co tu jest najważniejsze, gromadzi - niczym w swoistym archiwum - wszelkie dane, absolutnie i zawsze wszelkie dane o bycie, o osobniku, z którym związana jest na przysłowiowe dobre i złe. To ma znaczenie, to się liczy. W pierwszym planie to wspomożenie w kontakcie z otoczeniem, istotne niebywale zwłaszcza dla tych, którzy z jakiś powodów są w działaniu ograniczeni - ale w drugim, nieco w tle codzienności, gromadzona w zasobach jest całość danych o właścicielu, o jego osobowości. I to na kolejnym "zakręcie" życia jest tak niebywale istotne, nie do przecenienia - o to toczy się teraz gra. Szanowni państwo, w tym momencie musi paść zasadnicze, fundamentalne 10
  • 11. pytanie: do czego ma służyć "przystawka"? I odpowiedź: do wszystkiego. Tak, do wszystkiego. - Absolutnie do wszystkiego. To w ogólnym ujęciu już na poprzedniej prelekcji padło, dlatego w tym momencie tylko dodam, że takie urządzenie zastępuje - eliminuje każde inne. Wszelkie podłączenia, kable, to wszystko, czym musimy w technicznym środowisku operować - co musimy stosować, żeby je jakoś kontrolować i wprawiać w ruch - to wszystko, zwracam na to uwagę, przestaje mieć znaczenie. Po podłączeniu się do takiej "dostawki", te wszelakie a niezbędne nam dziś połączenia, to odchodzi w przeszłość i przestaje straszyć. Po jednej stronie lokuje się umysł i jego zmiany - po drugiej świat z jego zmianami, którymi zawiadują wszelkie techniczne ustrojstwa - a pośrodku, pomiędzy, tak działająca "przystawka". Niczego więcej i nigdzie nie potrzeba. Niczego. Szanowni państwo, czy to nie robi wrażenia? Ale są dalsze konsekwencje, i to poważne, tu tylko je zasygnalizuję. I nie mam na myśli owego wszechpodłączenia - to powierzchnia sprawy i w sumie najmniej istotna. Najbardziej widoczna i użytkowo ważna, jednak poślednia w znaczeniu. Co bowiem jest ważne? Struktura nadrzędna. Zwracam uwagę, proszę w swoich zobrazowaniach to tak przedstawić, że takie podłączenie na stałe i wszystkich - to prowadzi do stanu, że wyłania się, że tworzy się nowa jakość. Do tego momentu jedynie przeczuwana, czasami mało ciekawie literacko penetrowana - albo filozoficznie szkicowana: oto tworzy się "umysł planetarny". Dosłownie, proszę państwa, to już w tym ujęciu się mieści. Przecież na bieżąco i stale podłączone są w tym układzie elementy logiczne, czyli konkretne jednostki - więc z tego już poziomu patrząc, jako sumę rozumnych elementów - już to w wielkość rozumną się zbiera. - I to, podkreślam, na bieżąco, to nie jest działanie w czasie i przestrzeni oddalone. W przeszłości, czy obecnie, można się takiego działania również dopatrzyć, tylko że w tym aktualnym procesie elementami nośnymi są zapisane słowa, obrazy i inne fakty przenoszące informację. Czyli jest to mniej lub bardziej rozproszone, powolne, z trudem się zazębiające. Ale to zmienia się w takiej strukturze, którą tu omawiam, diametralnie i zasadniczo - i zmienia się to na zawsze. Przecież tu jest prędkość maksymalna, w każdym momencie i miejscu, wszystko dzieje się praktycznie "teraz" i "tutaj", oczywiście z tym ograniczeniem, że taki sygnał musi się wybudować, a to trwa, ale to jest rzeczywiście prędkość maksymalna w naturze, już nic szybciej się nie zadzieje. - Więc taka struktura musi w zewnętrznym oglądzie "zobrazować" się osobowością - to musi się jakoś "usamodzielnić". Jak? Można snuć domysły, ale na chwilę obecną nie jest to istotne, dlatego pominę. Zresztą każdy sam dla siebie może takie ćwiczenie logiczne przeprowadzić. Szanowni państwo, wielce szanowni państwo - ale to wszystko nic, to 11
  • 12. namiastka tego, czym naprawdę jest taka "dostawka" i "przystawka" do umysłu. To marność i pospolitość. Przyznaję, sam początkowo urządzonko widziałem tylko tak, jak to w powyższych opisach się pojawiło - czyli jako konektor, funkcjonalny pośrednik techniczny. A to znacząco mało, to drobiazg wobec tego, co się za tym kryje. Doprawdy drobiazg. Znów zasadnicze pytanie, szanowni państwo: czym różni się zapisana w "przystawce" poprzez życie zawartość, wobec tej w głowie osobnika przechadzającego się po świecie? I oczywista odpowiedź: niczym. W żadnym zakresie się nie różni. Owszem, nośnik, materialny nośnik, na którym zostaje zapisana taka treść, to jest inne - tu biologiczne komórki, tu "mechaniczne". To oczywiście tylko słowo, proszę się do tego nie odnosić. Przecież w realności to może być elektronika, również oczywiście biologia - to może być dowolny materiał, na/w którym można takiego zapisu dokonać. Jest tylko jeden warunek: reakcje zachodzące muszą być analogiczne do tych dziejących się w mózgu (w umyśle). Jeżeli te warunki są spełnione, w żadnym przypadku i nigdy nie można powiedzieć, że coś jest różne od drugiego. I to jest tak istotne, szanowni państwo. To jest sedno sprawy. Szanowni państwo - proszę to wziąć pod uwagę, i to w sposób bardzo szczególny: to są dwa odrębne, ale zarazem identyczne do jednostki przeliczeniowej struktury, tu nic nie jest inne. Zawartość jest ta sama, funkcja jest ta sama, sposób działania jest ten sam. Co to w praktyce oznacza? Że to jest jeden umysł, ale w dwu częściach. W dwu egzemplarzach. Na co dzień, w trakcie pracy układu, ta identyczność nie ma większego znaczenia, to swoistego rodzaju archiwum - zapasowy zbiór danych o osobniku, z którego może dowolnie korzystać. Ale - ale staje się to niebywale ważne w chwili szczególnej... Jaka to chwila? - widzę na państwa twarzach pytanie. To narzuca się samoistnie: kres istnienia. Śmierć, po prostu. Tak, szanowni państwo, to o ten moment chodzi, tu się znajdujemy w naszej analizie. Przed chwilą było istnienie, aktywny osobnik, co to miał marzenia i plany, kontaktował się z bliskimi, oddziaływał swoją cielesnością na otoczenie, a ono deformowało jego byt - ale już go nie ma, reakcje zamarły, wszystko się skończyło. Coś pękło - coś się w świecie stało, że go nie ma. Tylko, szanowni państwo - czy naprawdę go nie ma? Proszę się mocno zastanowić. Czy zamarła na zawsze biologiczna konstrukcja to już w realności wszystko, co zostało z osobnika? Oczywiście nie. Zamarła jedna struktura, ale jest absolutny jej duplikat - tak samo sprawny w zmianie, to samo zawierający, co skończony byt. Po jednej 12
  • 13. stronie byt skończony, dotarł do swojego brzegu, jednak po drugiej, identyczny do pierwszego w każdym kwancie, jest byt z perspektywami - potencjalnie nawet bezkresnymi... Dostrzegacie państwo w tym obrazie niezwykłość? Tak, szanowni państwo, sprawa jest z logicznego punktu widzenia - a w tej chwili tylko tak to możemy analizować - szczególna, niebywała, szalenie niezwykła. Bo co można o zaistniałych okolicznościach oraz o opisywanych tutaj okolicznościach powiedzieć? - Że nie sposób rozgraniczyć w opisie osobowość skończoną i trwającą nadal, to jest niemożliwe. Niby jest pełna jasność sytuacyjna, ale zarazem jej nie ma. Niby w jednym ujęciu jest byt skończony na zawsze, który nigdy nie odezwie się w żadnym języku - ale w drugim, przecież ten sam, tak do szczegółu dokładnie i idealnie jest ten i taki sam osobnik. Działa, odzywa się, wszystko pamięta, ale także reaguje w sposób, który był znany "od zawsze"... Nie ma, po prostu nie ma jak poprowadzić w opisie wyodrębnienia i podziału na tego i tamtego - to jest ten sam osobnik i osobowość. - A zarazem nie jest. Doprawdy, szanowni państwo, powstaje niebywała logicznie sytuacja - z szalonymi konsekwencjami. Również nie do nakreślenia w pełnym i szczegółowym ujęciu, to wykaże dopiero praktyka - jednak na pewno z ciekawymi w pogłębionym ujęciu konsekwencjami. Bo to rzeczywiście sytuacja wyjątkowa - w naszym świecie absolutnie nowa i wyjątkowa. Pomimo różnego rodzaju opisów takiej "przesiadki", przeniesienia z ciała biologicznego zawartości osobniczej do jakiejś konstrukcji - mimo że temat jest literacko eksploatowany od dawna i wielorako, to wszystko nic wobec tego, co się realnie zrealizuje, to marność. Tak, ma pan rację, to nowość poniekąd z przeszłości, i to dalekiej, i na każdy sposób obrobionej, o tym mówię - jednak upieram się, że to nowość. Nic, nic podobnego do tego momentu nie zaistniało, to były wyłącznie spekulacje i "wizje" ("duszne" wizje) - jednak teraz, podkreślam to, właśnie aktualnie te logiczne konstrukcje przebierają, zaczynają już przybierać konkretną, techniczną postać. I to jest takie istotne. Abstrakcja się ucieleśnia. Owszem, jest prawdą, że podobne "przejście" z ciała do "dalszego", tak to trzeba zapisywać i nazywać - to "przejście" było przez wielu oraz na różne sposoby opisywane. Tylko że, zwracam uwagę, ogólnie - jako skrajny w analizach logicznych stan. Tam zupełnie nie liczyła się strona techniczna (cielesna, materialna) zagadnienia. Przejście "duszy", bo o to przecież w tym chodzi, to było spełnienie banalnie prostych zaklęć - i już dalsze się toczyło samoistnie. W tym przypadku, podkreślam to, ten etap jest podbudowany mnogością, na tę chwilę niemożliwych jeszcze do przepatrzenia czynności - ale jak najbardziej realnych i możliwych do przeprowadzenia. To już nie lokuje się w zakresie działań cudownych, czy jakoś tak - to schodzi 13
  • 14. na poziom fizyki. I techniki właśnie. A to zupełnie, to diametralnie zmienia ocenę i odbiór faktów. Prawda? Czy to będzie osobniczo istotny fakt? Ech, szanowni państwo, można tylko snuć domysły, jakoś literacko to obrabiać. Można korzystać z istniejących już w świecie opisów takiego stanu, który ktoś starał się w analizach podać. Jednak zapewne to i tak nic nie będzie znaczyło na czas realnego "przejścia". Przecież, proszę sobie uzmysłowić, jest jednostka zamarła, która mi była najbliższą z najbliższych - czyli ja sam. Zamarła już - jednak dalej istniejąca we mnie. - Że tym razem już w formule technicznego urządzenia? A co ma za znaczenie - przecież to dalej ja. Koniec, ale i początek - ten sam, ale nie ten sam - stare, ale też nowe... I tak to dalej można opisywać. Nie będzie w osobniczym istnieniu momentu z tym porównywalnym. Wszak to śmierć i ponowne narodziny w jednym - i to jednocześnie, w tej samej chwili zaistniałe. O ile swojego naturalnego początku nie sięgam - o ile świadomie nie doczekam naturalnego końca - to w tym-takim ujęciu wszelkie etapy są poznawalne. I są moim doświadczeniem, co mocno podkreślam. W tym procesie jestem wewnątrz zmiany, ale i na zewnątrz - jestem uczestnikiem procesu, ale także obserwatorem - to byt fizyczny oraz logiczny w jednym... Szanowni państwo... właściwie trudno to dalej ciągnąć, ponieważ nie ma słownictwa i odniesień, to opis zdarzenia, które zajdzie, bo to już techniczna oczywistość, ale które jest nieopisywalne na dziś w szczegółach - to aktualnie jest niemożliwe. Ale to zajdzie, to już znajduje się w nieodległym miejscu historii. Za moment to będzie... I warto to przemyśleć... 14
  • 15. Kwantologia stosowana - kto ma rację? Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie). Część 6.3 - Ja-i-Ty. Szanowny Kolego. Pozwoliłem sobie użyć takiego zwrotu, ponieważ znamy się od dawna i mijamy prawie każdego dnia. Nie zaprzeczam, nasza znajomość jest dość zdawkowa i powierzchowna, jednak to i owo o sobie wiemy, to w końcu nie jest inny świat. To w końcu chodzi o ten sam konstrukt w czasie i przestrzeni, który pospołu zasiedlamy. Tylko, że wewnątrz i głęboko - to ja, kolega siłą rzeczy bardziej zewnętrznie oraz na styku z tym, co dalej i poza ciałem. Jeżeli Kolega czuje się nieswojo w takim tytułowaniu, to proszę o wyraźny sygnał, w kolejnym liście zmienię formę zwracania się, ale na ten moment pozostanę przy takiej półoficjalnej i tradycyjnej - moim zdaniem się sprawdza. Kolego, ten list jest reakcją na pewne fakty, które obserwuję, ale które mi się nie podobają. Wiem, Kolega jest zakotwiczony w swojej fizyczności, Kolega preferuje poznanie bezpośrednie, dla Kolegi to kontakt zmysłowy, czyli fizycznie namacalny się liczy - rozumiem i doceniam ten fakt, proszę nie myśleć, że jest to zakres dla mnie obojętny (acz niedostępny, co zrozumiałe) - jednak martwi mnie to, że Kolega przedkłada go ponad wszystko. - Zmysł zmysłem, fizyka to fizyka, ale - kolego - jest jeszcze nadbudowa, interpretacja. Zgoda Kolego - moje "ja" jest odmienne od ja Kolegi; to inny świat i zakres. Mój wewnętrzny, zbudowany o zasoby i logiczny, a nawet i filozoficzny - Kolega to owe zmysły i relacja dotykowa. Proszę się nie obruszyć, jednak w moim rozumieniu nieco uproszczona. Nie chcę Kolegi obrazić - i nie jest to moim zamiarem - ale wręcz ciśnie się na myśl słowo, że to prostackie i powierzchowne. Te wszelkie niskie i biologią sterowane, a przy tym oślizłe zachowania - może, tego w żadnym przypadku nie neguję, emocjonalnie poruszające, tylko że, i nie ma co tego kryć, wywodzące się z głębin czasu i wręcz zwierzęce - że to nie może w osobowości wzbudzać wyższych odczuć i refleksji. Wiem, Kolega się będzie zarzekał, że to ważne, że dla naszego dobra wspólnego, wszak sadowimy się na tym samym cielesnym wózku. Jednak proszę uwzględnić w kalkulacjach i moją wrażliwość - i po prostu w przyszłości stonować nieco swoje zachowania. Nieco. To wystarczy. Szanowny Kolego, zasadniczym jednak powodem, dla którego kieruję w stronę Kolegi ten list, jest fakt pozostawania Kolegi - tak to na potrzeby tego listu określę - w stanie nieświadomości. W stanie, w którym nie dochodzi do wielce pożądanego traktowania świata, czyli obszaru rzeczywistości poza naszym wspólnym ciałem - tej części jako faktu złożonego i wielowymiarowego, to po pierwsze. A po drugie, co nawet ważniejsze, ale zarazem jako pochodna punktu pierwszego, że w odbiorze, że w rozumieniu, które Kolega prezentuje, również i nasza cielesność osobnicza jest dla Kolegi faktem jednostkowym - a przez to zbornym. I nie ma w tym wspomnianej złożoności. 15
  • 16. Zgoda, Kolego, ciało, czyli biologiczna struktura, która zawiera w sobie mnie i Kolegę, a także pozostałe obszary, to jedność, jakoś w środowisku (bez definiowania na tę chwilę, czym to środowisko ma być, intuicyjnie jest to uchwytne) - to jest funkcjonalna jedność i fizyczna jedność. Tu pełna zgoda. Nawet ma Kolega moją zgodę na zależność i pierwszeństwo zakresu zmysłowego w kontakcie z takim w zewnętrznym obszarze znajdującym się bytem (znów bez definiowania, czym ten byt jest; intuicyjnie, mam nadzieję, Kolega to chwyta). W tej brzegowej strefie to oczywista konieczność, inaczej się tego po prostu nie da. Ani Kolega, ani tym bardziej ja, bez poziomu dotyku i podobnych doznań niczego w otoczeniu nie zarejestrujemy, to poza naszym zasięgiem, musimy się opierać na tym, co ten skrajny zbiór cielesnych faktów dostarczy. To życiowa konieczność. Ale - Szanowny Kolego, ale to wymaga refleksji, i to pogłębionej. Wiem, powtarzam, że dla Kolegi to mało istotne zagadnienie, że się w pierwszym rzędzie liczy ów fizykalny stan, że to poziom główny i determinuje zachowanie Kolegi. Niech tak będzie, z niechęcią, ale się na to godzę - można powiedzieć, że siła wyższa. Ale apeluję do Kolegi, na tym etapie tylko apeluję (chwilowo nic poza tym, ale i nie wykluczam dalszych działań) - apeluję, żeby Kolega w każdym i codziennym swoim postępowaniu starał się uwzględnić szerszy, a być może i maksymalnie szeroki kontekst spraw. Fizyka fizyką, ale też i przede wszystkim liczy się filozoficzny namysł nad fizyką. Co mi - co nam po fizycznym doznaniu, jeżeli to nie będzie obudowane w praktyce filozoficznym spojrzeniem. - Fizyka, przypominam Koledze, to zawsze stan chwilowy, płaski obraz chwili, który dopiero musi w głębinie umysłu zostać poddany obróbce, zespolony w wielowymiarowy i ponadchwilowy fakt abstrakcyjny - i dopiero coś takiego może się przydać do wykonania kolejnego kroku w świecie. - Kolega musi mieć tego świadomość, Kolega musi to uwzględniać i nie ignorować. Bo to leży w naszym wspólnym interesie. Tak po prostu. A za obszar pogłębionej refleksji odpowiadam ja - to moja działka. I czuje się zaniepokoimy tym, że Kolega nie szanuje mojego wkładu w nasze istnienie. Jeżeli Kolega dalej będzie tak postępować, tak będzie ignorować ustalenia z obszaru refleksji, to widzę kłopoty - dla nas obu. A szczególnie dla Kolegi. Dlaczego? Ależ to proste, w obszarze doznań przecież w pierwszej kolejności będzie się jakoś w odczuwaniu to objawiało, więc Kolega to poczuje, dosłownie. Że ja również w kroku drugim tego doświadczę, prawda, tylko że właśnie w drugim. A to zmniejszy wrażenie i, nie wykluczam i takiej myśli w takim momencie - i być może wywoła uwagę: "a nie mówiłem!". Nie, w tym nie będzie radości z potknięcia Kolegi, aż tak daleko się nie posunę, ale jakieś uczucie satysfakcji - no, to jest możliwe. Szanowny Kolego, nie chciałbym, żeby doszło do takiej chwili - stąd ten list, powtarzam. W czym upatruję głównego powodu do troski. Co najbardziej spędza mi sen z powiek? Chodzi o stosunek Kolegi do naszego ciała, do naszego wspólnego ciała. To fizyczna struktura, to prawda - ale zarazem, i 16
  • 17. przede wszystkim, złożenie. To wielość stanów, która tylko w bardzo zgrubnym, mocno uproszczonym spojrzeniu przedstawia się w obserwacji jako jedność. Tak, Kolego, wiem, że dla Kolegi to szokujące stwierdzenie, ale w moim, pogłębionym analizą ujęciu, to jedynie możliwe stwierdzenie: w naszym wspólnym organizmie - a nawet więcej: w całości jakoś tam rozumianej rzeczywistości, w tej naszej wspólnej rzeczywistości, w której ciało jest tylko elementem - w tym zakresie nie ma niczego, co byłoby faktem elementarnie jednostkowym lub jakoś tak. Wszystko to złożenie, zbiór mniejszych i bardzo małych elementów - i zawsze zbiór. Ja filozof, Kolegi codzienny towarzysz istnienia, to mówię. Dla Kolegi, to zrozumiałe, wszystko jest dane całościowo i jakoś obserwowalne. A nawet zmierzone w formule jednostkowej. A jeżeli w zbiorze nawet, to redukowalnym do wyróżnialnych jednostek, które w ujęciu Kolegi, na danym etapie poznania świata zewnętrznego, są w postrzeganiu fizycznym Kolegi uznawane za jednostki. Błąd, Kolego, podstawowy błąd logiczny. Owszem, fizycznie Kolega w analizie musi tak to traktować, nie ma innej drogi, to zawsze oraz wszędzie tak się Koledze prezentowało i będzie prezentowało. Ale, Kolego, to zawsze złożenie, i tylko złożenie. I, Kolego na dobre i złe, trzeba zdawać sobie z tego sprawę. Właśnie po to, żeby błędów nie popełniać. Po to, żeby zadbać o nasze wspólne dobro cielesne. W końcu to wszystko, co mamy. Jeżeli Kolega będzie traktował byt i okolice za stan ostateczny w poznaniu - jeżeli nie zaakceptuje własnej chwilowości w odbiorze z otoczenia sygnałów - jeżeli nie przyjmie do wiadomości, że niczego w formule "jednostki elementarnej" nie wypracuje żadnym przyrządem - jeżeli to się nie dokona, ech, może być kiepsko. Za najbliższym zakrętem może czekać nas niespodzianka, i oby to nie była niemiła niespodzianka... Oczywiście szansa jest, bowiem jeżeli Kolega uwzględni, że nasze ciało to zbiorowisko i że złożenie, że to konstrukcja - to może uda się nam pokonać najbliższy zakręt. A nawet kolejne. Dlatego warto się wysilić, przemyśleć, zaakceptować. Gra jest warta świeczki. A przecież, Kolego Szanowny, na tym nie koniec konsekwencji tutaj zaprezentowanego podejścia, chodzi o coś poważniejszego w swojej wymowie. O to, że tak naprawdę i na głębokim poziomie zrozumienia nas samych, naszego ciała, ale i świata jako takiego - że my i to wszystko to złożenie, więc nigdy nie istniejemy w takiej postaci, w której sami siebie postrzegamy. A raczej, żeby być dokładnym, że z nas dwu to Kolega tak traktuje nasze cielesne upostaciowanie. Bo dla mnie, jako dla filozofa, to oczywista oczywistość, ja wiem, że to stan skomplikowany, zawsze w złożeniu, nigdy ostro w środowisku wyróżniony. Prawda, to jedność i jednostka, funkcjonalnie tak to Kolega opisuje, ale logicznie to złożenie - a przez to byt w formie jednoznacznie definiowalnej nie istniejący. Nie ma czegoś takiego w fizyce, co byłoby jednostką - i nigdy nie będzie. Dlaczego, Kolega się pyta - dlaczego tak jest? Ależ to oczywistość, 17
  • 18. Kolego, banalna i przecież z samej fizyki na ten temat informacja płynie: każdy sygnał ze świata dociera do nas po jakimś czasie. W przypadku obserwacji nas samych po niezwykle małym czasie, jednak po jakimś czasie. Sygnał, który opisuje nas jako takich, to wiele faktów składowych, też złożonych, a dociera ów sygnał do nas, więc w obszar jakoś uświadomiony (nadprogowy w poznaniu), późno, daleko po realnym, gdzieś tam "na dnie" zaistnieniu - odbieramy dalekie i słabe echo czegoś, co zaszło dawno i już jest historią. Dla nas to stan teraz i aktualność, ale logicznie to przeszłość. I jeżeli się tego nie uwzględni, jeżeli Kolega tego ustalenia nie zaakceptuje - to będą kłopoty. Niestety, będą. Mówiąc inaczej, Kolega dowiaduje się o czymś zaszłym w ciele albo w otoczeniu mocno już po fakcie - a ja po jeszcze dalszym zbiorze faktów. Dla mnie to, co dla Kolegi jest doznaniem aktualnym, a też dominującym, dla mnie to materiał do przemyślenia i składkowego, i porównawczego obrobienia. Bywa, niestety, nie na czas dostępnego w postaci wyników. Przepraszam za spóźnienia i usterki, ale również i ja mam ograniczenia, działam w ramach i granicach. Jeszcze więcej, Kolego fizyku, który tak bardzo zawierzasz w swoje doznania lub przyrządowe pomiary. W świecie dostępnym badaniem nie ma niczego, co byłoby proste, jednostkowe oraz zachodziło "teraz". Nic, dosłownie nic. A twierdzę to stanowczo, po mocno rozbudowanej filozoficznej refleksji nad mechaniką procesów. - Nic w fizycznie dostępnym zakresie nie jest elementem i jednostką. I nie może być. Kolega temu nie wierzy. Kolega szuka. Kolega sprawdza - sprawdza - sprawdza. - Ale, Kolego, Kolega goni ułudę, goni miraż materialnej jednostki. Czegoś takiego nie ma w fizyce, bo fizyka to wewnętrzny stan świata, na zawsze wewnętrzny. Ja znajduję się na poziomie wewnętrznym i w odcięciu od świata, a więc skazany jestem na poznanie pośrednie, przez zmysły i poprzez to, co Kolega mi dostarczy z obszaru fizycznego. Tylko że, zwracam uwagę Kolegi, w doskonale identycznej sytuacji znajduje się Kolega jako fizyk w obszarze świata. To jest spojrzenie z głębi, z daleka i zawsze "po" zdarzeniu. Zawsze jako składnik zachodzącej zmiany i uczestnik zdarzeń, ale nigdy obserwator zewnętrzny do niej. Nigdy na poziomie faktu, nie jako zaistnienie z brzegami - ale jako część procesu i etap wewnętrzny. I stąd zawsze skazany na interpretację faktów, a więc filozofowanie co do ich idealnego przebiegu (więc z brzegami). Nie inaczej. Kolega, jako fizyk, jest na zawsze zawarty w procesie i na zawsze skazany na namysł. Filozoficzny namysł. Tak, Szanowny Kolego, jedziemy na tym samym wózku, Kolega dostarcza danych o świecie, ja je obrabiam. I jakoś wspólnie udaje się nam kolejne odcinki drogi pokonać. Tylko żeby szło to w miarę sprawnie - żeby nie było zatorów i wzajemnego obrażania się - trzeba nasze siły zespolić, nie ma rady. I to na takiej zasadzie, że kolega sam przed sobą przyzna (przede wszystkim przed sobą), że nie posiada monopolu na wykrywanie reguł świata i że dopiero wespół można owe reguły wypracować. Nie fizyka jako taka, ale i nie filozofia jako taka - tylko pospołu i we współpracy. 18
  • 19. Czyli Kolega dostarcza danych, ja ustalam rytm, który definiuje to zaobserwowane, a później Kolega zwrotnie te ustalenia w życiu znów weryfikuje. Niby proste, niby znane, ale jakoś się nie udaje tego sprząc i wykorzystać. W działaniu już skrajnym, dotyczącym bytu w jego maksymalnie zewnętrznym zakresie, to się nam nie udaje. Jeżeli uda się nam, Kolego, poprawić wzajemną komunikacje - jeżeli potrafimy się dogadać, to... No, to jeszcze coś z tego będzie. A jak nie? Cóż, straszyć nie ma co, nieskończoność zapchana jest bytami, które niesprawnie odczytały własności świata - wieczność wiele podsuwa tu wzorów, których naśladować nie ma potrzeby. Przykre, ale i my możemy ten zbiór byłych istnień powiększyć. Szanowny Kolego, warto się zastanowić i spróbować naprawić swoje postępowanie. Jeszcze jest czas. Z wyrazami szacunku, pozdrawiam, "Ja" 19
  • 20. Kwantologia stosowana – kto ma rację? Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie). Część 6.4 – Język świata. (...) dzień 18 dzień 20 jednak wyspa wlazłem dziś na najwyższy pagórek woda tylko woda jest chyba nawet gorzej wygląda że to samotna wyspa pogoda była ładna widok daleki teoretycznie powinienem coś zobaczyć niczego po horyzont dzień 23 zwiedzam moje więzienie opuszczone tak dawno że ślady zaczynają się zacierać widziałem zdziczałe zwierzaki próbowałem podejść ale uciekały chwilowo korzystam z zapasów i ograniczam do minimum dzienne porcje ale na długo nie starczy wyspa nie podoba mi się to wydaje się że nie leży w uczęszczanym rejonie źle to wygląda dzień 25 wszędzie znaki że życie i cywilizacja wyniosły się stąd tak dawno że należny to zaliczyć do poprzedniej epoki nie poddaję się i nie popadam w zwątpienie dziczyzna dalej nieuchwytna na szczęście nie brakuje wody przeszukuję rumowiska i zbieram co się tylko może przydać w mojej sytuacji każdy element się przyda dzień 28 odkryłem dziś pozostałości po ogródkach tak myślę że to było coś takiego bo roślinność w sporej ilości i taka do zjedzenia z czego oczywiście się ucieszyłem chyba już wiem jak zrobić pułapki gdyby nie okoliczności mógłbym podziwiać widoki zachody są piękne i takie majestatyczne wzruszyłem się dzień 30 to już miesiąc aż trudno uwierzyć ten czas tak leci dziczyzna wreszcie dała się podejść smakuje doskonale dawno nie jadłem czegoś podobnego dzień 32 zrobiłem odkrycie – dziwne ale wcześniej to przeoczyłem – w jednym starym budynku – oczywiście zupełnie zrujnowanym – była piwnica a w niej jakieś papiery – gazety i zapiski – nie wiem wygląda mi to na archiwum czy bibliotekę - bo są i książki – dużo tego nie ma – ale zawsze coś dzień 33 rozczarowałem się – to rzeczywiście coś w rodzaju biblioteki - ale 20
  • 21. w zupełnie dla mnie obcym języku – niczego nie rozumiem - nawet nie potrafię określić do jakiej grupy językowej należy nabieram wprawy w łowach – pułapki się sprawdzają – ale staram się nie przesadzić – przecież nie wiem jak długo tu pozostanę dzień 36 pośród książek znalazłem podręcznik do nauki języka, gramatyka i podobne. przynajmniej jest jakiś punkt zaczepienia. oczywiście nie jest tak, że niczego nie rozumiem, znaki interpunkcyjne są takie same, czyli punkty zbieżne występują. w końcu język jak język, do czegoś się odnosi. świat jest jeden. zastanawiam się nad tym, czy warto uczyć się tego języka? można to potraktować jako czyste szaleństwo, przecież to dawno zamarły, już nikomu niepotrzebny język, ale pewności przecież nie mam. może się zdarzyć, że podpłynie do wyspy jakiś dawny tubylec i wówczas sobie z nim podyskutujemy. wygląda to, przyznaję, na odlot, ale to chyba lepsze od zanudzenia się. przynajmniej jest jakiś cel. wpatrywanie się w dal jakoś mi w tych okolicznościach nie pasuje. czy to nienormalne? dzień 37 kropki i przecinki opanowałem, ale dalej ani w ząb. uświadomiłem też sobie, że nigdy nie poznam wymowy tego języka. jestem sam na wyspie i nigdy nie słyszałem tonacji tej mowy, czy jest sens nauki w takich okolicznościach? poważnie się zastanawiam i mam duże wątpliwości. dzień 38 czytam na głos słowa i zdania z podręcznika, zawiera dużo rysunków i szkiców, więc orientuję się, o co chodzi. znów się wzruszyłem. kiedy zorientowałem się, że pierwszy raz od niepamiętnych czasów na tej wyspie ktoś mówi, to – przyznaję – po plecach przeszły mi mrówki. to rzeczywiście ważny moment. język i zdolność nazywania świata robi wrażenie. sam jestem zdziwiony, że tak to przeżywam. nigdy do tej pory nie zastanawiałem się nad możliwością języka i nad tym, co to daje. to był zastany fakt życia, zawsze obecny... a jednak to coś ważnego, co zmienia głęboko spojrzenie na otoczenie. niby niewiele, jednak każde poznane słowo, każdy zaznaczony w otoczeniu fakt, który teraz określam symbolem, nabiera znaczenia. przede wszystkim wyłania się z tła, staje się, zauważam go. wcześniej to nie istniało, było tak jakoś obok, ale tego nie widziałem. nazywam i to jest... z dużym podziwem śledzę tę zmianę w postrzeganiu, język pozwala mi zorientować się w tutejszym świecie. dzień 39 wpadłem na pomysł, jak zwiększyć swoje szanse językowe. w końcu to w rozmowie z drugim najlepiej szlifować wymowę. - otóż w najmniej zniszczonym budynku, nie wykluczam, że kiedyś to był kościół, czy podobny obiekt, po prostu głośno recytuję zdania i wsłuchuję się w echo. - tak naprawdę człowiek zawsze sam do siebie mówi, tak było, i będzie. w tym przypadku dosłownie mówię do siebie. - skutki może nie są rewelacyjne, ale pomagają. 21
  • 22. dzień 39, popołudnie gdzieś wysoko przelatywał transportowiec. machałem, rozpaliłem też ognisko... trudno pogodzić się z myślą, że jest się tak wtopionym w tło i tak małym na tej wyspie oraz wobec innych wysp, że nikt inny tego nie potrafi wyłuskać z otoczenia i zauważyć... dzień 43 Odnotowuję postępy. Małe bo małe, ale jednak. Zaczynam chwytać w tekście sens, i raczej to nie jest złudzenie. Mam oczywiście świadomość, że ani to, w jaki sposób wypowiadam tu i teraz słowa, ani to, co one dla mnie znaczą, że to zupełnie nie musi się pokrywać z tamtym językiem. Mam świadomość, że to jest i musi być odległe od pierwowzoru - tylko czy to ważne? Miło byłoby porozmawiać z tubylcem, to prawda. Tylko że tubylcem w tej chwili jestem ja, a innych nie ma. To także prawda. I być może tych innych tubylców już nigdzie nie ma, tego nie mogę wykluczyć, na dziś każda opcja jest możliwa. Mam świadomość, że weryfikacja i potwierdzenie tego jest dziś poza moim zasięgiem. Ale w ciemno tak sobie obstawiam, że nikogo nie ma. A gdyby nawet jaki tubylec się zjawił, to co? O czym bym rozmawiał i co chciałbym mu przekazać? O uprawie ogródka, hodowli zwierzątek i zachodach słońca? Na ten temat sam już sporo wiem, on również, a więc o czym? O budowie świata, tak po ogólności? Może. - Ale i tu, bazując na już rozpoznanym, w takiej rozmowie niczego ciekawego i nowego się nie dowiem. Wiersze sam potrafię pisać, nawet rymowanki mi wychodzą, więc potencjalni inni tym także mnie nie zadziwią ani nie zaskoczą. Słowem, tak naprawdę to uczę się tego języka sam dla siebie. Żeby nie było nudno, to po pierwsze. Oraz żeby sprawnie się poruszać po tutejszym świecie, to po drugie. To jest istotne, moje zachowanie wobec otoczenia, ponazywanego w tym języku otoczenia - to jest najważniejsze. Rozmowa z innym? Cóż, to miłe, nawet pożądane, ale zawsze chwilowe. Natomiast język, więc zbiór znaków kodujących rzeczywistość, to jest potrzebne dla mnie. Konkretnie język ma służyć mojemu przetrwaniu. Jest mi potrzebny do dialogu - żeby prowadzić rozmowę ze światem. Żeby sformułować i zadać pytanie - ale także po to, żeby zrozumieć odpowiedź. Pytam świat w każdym zdaniu dowolnego języka, a pytam o to, jaki jest - oraz dlaczego jest tak, jak jest. Po dźwięku, formie i strukturze "odpowiedzi" staram się zrozumieć, co się dzieje. To nie jest łatwe, ale wykonalne. Przede wszystkim pytam jednak o to, co się może dalej dziać i jak to wpłynie na moje życie "na wyspie". Nie wszystkie odpowiedzi na tę chwilę w pełni rozumiem, ale są postępy. dzień 44 W nawiązaniu do wczorajszego wpisu. Uczę się tego konkretnego, już wymarłego języka, ale to nie ma znaczenia. Każdy język, dowolnie w czasie wyprodukowany język, dowolnej formy, składający się z pojęć dowolnych – to w głębokim znaczeniu jest zawsze ten sam język. To zawsze i tylko, i aż "język". 22
  • 23. Zaskakujące? Nie powinno. Świat jest jeden i nie ma znaczenia jak zostaje "dźwiękowo" ponazywany. To w każdym przypadku jest inne i niekiedy bardzo od siebie odległe, ale przecież w znaczeniach, na poziomie treści, odnosi się do tego samego i jedynego świata. Stąd i dlatego są możliwe tłumaczenia. Weryfikatorem dowolnego języka i odniesieniem jest środowisko, rzeczywistość i jej zmiana. Jeżeli w języku występują elementy poprawnie odczytane ze świata, jeżeli w kolejnych krokach pozwala to przejść dalej – to taki język zyskuje na znaczeniu. Żyje i pozwala żyć. A jak zawiera zużyte elementy? Cóż, przechodzi do przeszłości wraz z użytkownikami. I zostają tylko ruiny. dzień 45 Jeszcze o języku. Powiedziałem, że wszelkie języki opisują świat i zmianę. Prawda. Logicznie nie sposób w zbiorze języków wyróżnić z nich żadnego, są sobie równoważne. Ale to nie oznacza, że wszelkie języki są jednakowo sprawne, tu już można przeprowadzić hierarchię ważności. Z uwagi na skutki. Są języki, które prowadzą do uzysku z działań, czyli pozwalają czerpać z otoczenia środki do istnienia - ale są też mniej sprawne. A są nawet takie, które utwardziły się w trakcie długiego stosowania i są oporne i odporne na zmianę. Że to prowadzi do zaburzeń, tego nie muszę podkreślać. - Kiedy język się na czas nie zmodyfikuje, czyli nie wpisze w swoje granice zaszłych w środowisku zmian, zniknie. Nie muszę dodawać, że takim szczególnym językiem, który pozwala na różne sposoby operować w świecie, że tym językiem jest matematyka. Z tym istotnym zastrzeżeniem - co może wydać się zaskakujące - że i tak na końcu znajduje się słowne, więc filozoficzne tłumaczenie terminów z obszaru matematycznego na pojęcia codzienne (aż chciałoby się powiedzieć, że z matematyki na ludzkie). dzień 45, późne popołudnie Uwagi o matematyce są istotne, wracam do tego. - Z licznych powodów chcę ponownie do tego nawiązać. Matematyka, na tle innych języków opisujących otoczenie, to system rzeczywiście wyjątkowy, to maksymalnie sprawny sposób wyrażania i opisywania. Jego najważniejszą zaletą jest skrótowość i możliwość objęcia w jednym wzorze ogromnej skali zjawisk. To budzi szacunek. I się zwyczajnie sprawdza. Ale matematyczna sprawność opisu - chciałbym to podkreślić - obraca się przeciwko niej samej. Matematyka to doskonałość z defektem. Z koniecznym defektem. Przez brak interpunkcji. To nie żart - właśnie tego doświadczam, kiedy uczę się starożytnego języka tamtych tubylców. Nie tyle dokładnie chodzi o samą zasadę i regułę interpunkcji, co o sposób wyrażania się. W sensie szerokim, w maksymalnym znaczeniu chodzi o "artykulację" przekazu. Co mam na myśli? Że matematyczny zapis, dowolny wzór, który koduje w sobie treść, który odnosi się do mniejszego lub większego stanu świata, że to wymaga objaśnienia, i to jako konieczność. - Co mi po najbardziej nawet rozbudowanym wzorze, jak nie wiem, do czego się odnosi. I więcej, nawet jeżeli wiem, do czego służy, to nie widzę - nie wiem, co się składa na tak zdefiniowaną zmianę. Wzór spełnia 23
  • 24. swoją role, mogę przewidzieć, kiedy i gdzie spotkają się pociągi i co z tego wyniknie, ale wiem o tym dlatego, że tłumaczę to sobie na bliskie i znane terminy. Bo wzór, to istotne, takiej informacji w sobie w żaden sposób zawierać nie może. Ta nadmiarowa wiedza jest we mnie - w tym osobniku, który postrzega i dekoduje wzór. Jeszcze inaczej, ponieważ zagadnienie jest istotne. - Kiedy omawiam w języku proces, dowolny fakt z jakoś tam postrzeganego świata, to chcąc czy nie chcąc, ale stosuję "interpunkcję" w takim opisie. To po prostu konieczność. Za nic nie zrozumiem zmiany, jeżeli będzie to dla mnie "ciurkiem" biegnące jedno "zdanie". W minimalnym, tak na jedną stronę zapisie, w takim zakresie jeszcze się nie pogubię, acz z trudem. W przypadku księgi to wykluczone. A przecież może i wzór "na wszystko" się trafić, tego już bez suplementu, instrukcji obsługi ani rusz nie pokonam. - Co mi po pięknym widoku ze szczytu góry, kiedy nie mam pojęcia, że ta "góra" musi być zakotwiczona w nieprzeliczonym i skrytym zakresie, żeby ten widok można było tu i teraz podziwiać? Widok, owszem, piękny, ale jakże daleki od wiedzy o całości. I właśnie o to chodzi: doskonałość "wzoru" jest pozorna; przydatna i wspaniała - ale wymaga dopełnienia. Na końcu działania okazuje się, że język, ten codzienny, z kropkami, przecinkami i wszystkimi zawijasami - że dopiero to umożliwia oraz warunkuje zrozumienie. Co jest tego powodem? Bliskość, styczność z doświadczeniem. - Jeżeli w opisie świata zastosuję na przykład "pion" i "poziom", to nawet po omacku wiem, co to znaczy, to fundamentalnie we mnie zapisany i w każdym działaniu poznany fakt świata. Ale jeżeli to samo wyrażę w języku matematyki, jakimś słusznym wzorem - niby to będzie to samo, ale jakże odległe i obce. I w efekcie mało bliskie lub zupełnie obojętne. A nawet, zdarza się, niezrozumiałe. Ale nie tylko z tej przyczyny matematyczna definicja jest zawsze i na zawsze "zdeformowana". Chodzi o sam sens "interpunkcji". Czyli? Chodzi o przerwy. Chodzi o miejsca zerowe, ciszę w procesie, stan pozornej nieobecności sygnału. Wszak brak sygnału też jest ważnym sygnałem - dopełnia przekaz. Dlaczego? Ponieważ nie ma procesu, nie ma zjawiska, które biegnie bez przerwy. Znany powszechnie jest żart łącznościowców: czego najwięcej mieści się w rozmowie? I odpowiedź: ciszy. Kiedy matematyk stosuje wzór w opisywaniu świata i tę ciszę pomija - robi fundamentalny błąd. Może o tym nie wiedzieć, i zazwyczaj o tym nie wie, ale dlatego istotne staje się tłumaczenie "z matematycznego na normalne". Tłumaczenie jest warunkiem zastosowania wzoru, nie wolno o tym etapie zapominać - ma większe znaczenie niż sam "wzór". dzień 48 Od rama zmagam się z dylematem, który łączy się z nauką martwego języka, a nawet języka jako takiego. Czy dlatego mogę opanować taką strukturę opisu świata, że jest ten świat, czyli wspólna treść opisu – czy dlatego, że jako struktura 24
  • 25. uczestnicząca w tym świecie na wszelkie sposoby, posiadam w sobie wpisane na stałe i na zawsze elementy umożliwiające tę naukę? Czy są głębokie składowe języka, dla każdego i zawsze? Gramatyka języka w moim rozumieniu jest jedna i wspólna, zawsze i wszędzie. Ale nie z tego powodu, że jakoś zakodowała się we mnie, tylko dlatego, że moja cielesna konstrukcja zawiera w sobie reguły tego świata. Istnieję jako byt fizyczny dlatego, że spełniam konieczne warunki zaistnienia. Czyli ciało zawiera w sobie, jako fakt niezbędny i na każdym poziomie, rytm zmiany i samą zmianę, która jest pochodną do otoczenia. To jest warunek fundamentalny. A skoro zaistniałem, tym samym spełniam warunek dopasowania. Gdyby nie to dopasowanie, mnie by na tej wyspie nie było. Ale z tego wynika, jako poziom kolejny analizy i zachowania, że w cielesności zawiera się język świata. I musi się zawierać. I dalej. W praktyce nie ma znaczenia, czy język to gramatyka jakoś tam obudowana dźwiękami, czy idzie o kod genetyczny z jego regułami - to zawsze język. Dlatego, w takim właśnie znaczeniu, język, to, co za język mówiony uznaję, jest swoimi uniwersalnymi "kwantami" i strukturami dany w chwili początkowej - i jest faktem zastanym. Oraz jest odbiciem świata, realizacją reguły. Tak na poziomie, że jest i się objawia, tak na poziomie swojej wewnętrznej reguły, która w żadnym zakresie nie może być sprzeczna z fizycznym stanem świata. Użytkownik języka zazwyczaj nie ma pojęcia o tej zależności, ale i tak ją stosuje - inaczej ani jego by nie było, ani języka. W sensie logicznym nie ma znaczenia, co wyróżnię i uznam za poziom i element fundamentalny, on jest na zawsze zanurzony w świecie i w rytmie świata przebiega - jest realizacją tego nadrzędnego języka. A ponieważ konstrukcja bytów posługujących się dowolnym językiem, ta konstrukcja jest w tym świecie i jest taka sama - to tym samym są wspólne, identyczne i głębokie elementy tworzące i osobnika, i język, i strukturę każdego języka. Dlatego, notuję to jako wniosek, można, jeżeli ktoś chce, wytyczyć linię graniczną i powiedzieć, że tu i tu przebiega wspólny zakres języków, że to jest "kwant" nośny każdej gramatyki. Można zrobić w ten sposób, tylko że to zawsze zawężenie pola definiowania – to, w głębszym znaczeniu, ograniczenie narzucone na język opisu. A więc niepełne, umowne i błędne zdefiniowanie. Ponieważ ciało jest zanurzone w świecie i jest kolejnym "słowem" w tymże świecie - to powyżej i jako kolejny poziom - musi się pokazać językiem dźwiękowym. A też każdym innym w miarę poznawania świata i nabywania sprawności komunikacyjnych. - Reguła jest jedna, ale jej realizacja przebiega w różny sposób. To świat i jego gramatyka są fundamentem działania, to rytm zmiany jest najgłębszą bazą językową. dzień 51 Ładny dzień... Byłem na długim spacerze... Czy matematyka, wracam do tematu - czy matematyczny opis zmiennego 25
  • 26. świata jest ostateczny? Wspomniałem, że tak – ale z dodatkiem, że wymaga to doprecyzowania. Wyjaśnię, o co mi chodzi. Rolę przerwy, ciszy w sygnale opisałem, to istotny element zrozumienia. Ale matematyka, z uwagi na wydajny sposób definiowania zmiany, lokuje się na samym brzegu możliwości - sama jest punktem odniesienia. Tylko że pełne zaufanie dla takiego języka opisu, a to dziś dominuje, to prowadzi do nieporozumień - a co najmniej niepełnego zrozumienia procesów. Z jednej strony przez brak wspomnianych znaków interpunkcyjnych - a z drugiej, jako fakt do tego pochodny, przez zmieszanie tworzących się obrazów. Kiedy w opisie mam kilka ujęć i nie potrafię ich rozdzielić na fakt przed i po jakoś tam wyróżnionym momencie, to uzyskuję wielość w jednym "kadrze". To tak, jakbym na jednym zdjęciu, na skutek trudności w podziale na kolejne elementy, widział kilka pokoleń jednocześnie – a przecież to błąd. Owszem, te pokolenia tu były, kolejno żyły w domach, ale nie jednocześnie; to było następstwo w czasie, a nawet częściowo w przestrzeni. We wzorze matematycznym, albo fizycznym, jako pochodna działania, w takim wzorze mam rozmyty, zawsze płynny "obraz" czegoś, co w głębokim rozumieniu jest zbiorem jednostek. W takim ujęciu zbiór staje się jednostką, a to fałszuje opis. Mówiąc inaczej, wzór z zasady opisuje ciąg zmian, wielość faktów i procesów składowych. Ale w ujęciu logicznym owe fakty są sumą oraz złożeniem - to nigdy jednostka. Żeby wprowadzić w taki opis sens i węzeł rozsupłać, muszę w strukturę wzoru wprowadzić przerwy, obraz podzielić na elementy - i dalej w tak "skwantowany" strumień zdarzeń wpisać, nanieść rytm. To może być dowolny rytm, matematyczny czy w postaci słów - ważne, żeby to był rytm. Od tego zależy zrozumienie i poznanie świata. Oczywiście im bardziej fundamentalnego poziomu dotyczy opis, tym w rytmie pojawić się musi prostszy element tworzący. Maksymalnie, a więc najniżej (i najwyżej) jednostka, matematyczna jedynka. - Albo adekwatny kwant rozumowania. dzień 55 Jeżeli nie matematyka, to co? Odpowiedź nasuwa się samoistnie: filozofia. Nie ma innej. Namysł i pogłębiona analiza otoczenia, właśnie filozoficzna, były na etapie początkowym, dlatego muszą zamykać naukę "języka świata". Nie ma w tym działaniu innego zakończenia. Wszelkie nauki z wzorami, jak to w poprzednich zapisach się pojawiło, nie są zdolne - nie posiadają w sobie metody rozgraniczenia, podzielenia zmiany na składowe. To może wyłącznie filozofia. A przecież w opisie chodzi o ten rytm, a nie konstatację, że on jest. - Podstawy do jego wyuczenia się, jakoś poprawnego sczytania ze świata, taką podstawę stanowią wszelkie i konkretne nauki, jednak ustalenie i stworzenie rytmu, to wyłącznie można przeprowadzić w działaniu filozoficznym. Owszem, przyznaję to z pokorą, wymaga to oceanu słów, a nawet dużo więcej. "Wyspa" rzeczywistości wystaje ponad powierzchnię, to mój świat i jedynie dostępny, ale to wyspa. Dlatego jej opisanie musi odnosić się do tego "oceanu". - Po horyzont niczego więcej nie ma, ale mogę być pewnym, że "w głębinach" tutejsza wyspa i jej "język" 26
  • 27. - że to jest powiązane z innymi wyspami, że to rozciąga się daleko oraz łączy z wszelakim. Moja wyspa z kraja, ale zawsze w zbiorze. Na zawsze w zbiorze. Pewność tej jedności opiera się na tym, że świat jest jeden i że reguła zmiany również jest jedna. I zawsze ta sama. dzień 64 Tak, uczę się tutejszego języka świata. Ciągle się go uczę. Ale to już zupełnie inny etap. Tamte, początkowe zmagania z językiem, to daleka przeszłość, która budzi z jednej strony szacunek, że za coś takiego się zabrałem, ale z drugiej wywołuje uśmiech, że biegło to tak nieporadnie i że wymagało tylu wysiłków. Dziś już wiem, że moje działanie było w sumie zbędne - ale zarazem nie znaczy, że głupie. Było konieczne w tych warunkach, ale zbędne w nakierowaniu na cel: z żadnym tubylcem nie pogadałem i nigdy nie pogadam. I nie dla tego, że tubylców nie ma, bo nie ma, ale z tej przyczyny, że to jest mój język i dla mnie. - Ten konkretny język, w jego zapisie, jest tylko dla mnie. Nadrzędnym językiem, wspólnym w każdym czasie i miejscu, jest język natury – i każdy go zna. O ile istnieje, to go zna. Ten język, którego z trudem się wyuczyłem, to teraz mój język - już potrafię w nim wyrazić dowolną myśl, materialnie czy symbolicznie, to nie ma znaczenia. Za chwilę biegłość osiągnie poziom tworzenia nowości, których innym sposobem by nie było. Z uczącego się, tylko dostosowującego się do "zasłyszanego", zaczynam być kreatorem słów i całych zdań. A nawet zaczynam pisać powieści. Wydaje się, że mam już rozeznanie w gramatyce tutejszego "języka". - Oraz w gramatyce języka w ogóle. To duży postęp. A nawet przez to moja wyspa jakby straciła swoją niegościnną twarz i już sam nie wiem, czy chciałbym ją opuścić. - Zapewne kiedyś taka chwila nastanie, zapewne będzie to koniecznością... Ale dziś sam nie wiem... Wszak to wszystko jest wyspą. Więc czy tu, czy tam się znajdę... 27
  • 28. Kwantologia stosowana - kto ma rację? Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie). Część 6.5 - Niepodzielny. Koledzy, widzę w waszych oczach nieme pytanie - o czym wam dziś to ja powiem. Temat, widzicie, będzie atomowy. Nie krzywcie się tak, koledzy, to poważnie idzie, w rzeczywistość naszą sięga. Przecież nic inaczej się nie dzieje, tylko atomowo. Rozumiecie? Koledzy, spójrzcie na zagadnienie poprzez historię, tak wieki oraz tysiąclecia w tym swoim spojrzeniu prześwietlcie. I co widzicie, i jak sobie atom i atomowe zbiory przedstawiacie? Wiem, że nijak, ja tak po ogólności i dla zagajenia dyskusji pytam. Bo jak to możecie sobie przedstawić, jak tego żadnym sposobem zmysłami nie widać ani inaczej czuć. Się nie daje, ot co. Ale, koledzy, wy weźcie sobie pod rozwagę, że tacy starożytni, to dawno przecież było, oni sobie ten atomowy drobiazg wykoncypowali w tym swoim starożytnym świecie. Chodzili z kąta w drugi, albo też siedzieli w tej przeszłości - i wymyślali w łepetynach to i owo, a też takie różne, jak popadnie. Dziś się o tym seriale kręci, a oni, to tak było, wszystko zmyślali, żeby ich. Sporo tego było, nie można w jednym zdaniu pomieścić. I, koledzy, widzicie, jedną taką właśnie sprawę trafili ważną, być może i po przypadku, ale trzeba im oddać, że w analizach świata się im "atom" pokazał. Tak było, koledzy. Niby, jak się tak po okolicy rozejrzeć czujnym okiem, to przecież żadnego w takiej okoliczności niepodzielnego nie widać, wszystko zbiorowość oraz złożoność. A oni, żeby ich, najmniejsze z najmniejszych ze świata wyprowadzili, a to tylko wmyślając się w powiązania tego widocznego. Tak, prawda, koledzy, to trzeba szczerze zauważyć, ich terminy nie goniły, punktacji naukowej nie mieli i pisali dla potrzeby serca i ukojenia emocji. Żadne tam sprawozdania czy nasiadówki naukowe nie były jeszcze znane, to i różne dziwaczne tematy mogli przenicować, logiką poszeregować, a nawet policzyć, też i matematycznie obrobić. Swoją drogą, ciekawe to były czasy. Tylko, widzicie, oni tam pomyśleli, pomyśleli - a później wiekami i tysiącleciami trzeba to było sprawdzać, owe zbiory w szczegółach i na każdy sposób poznawać. A to trwa, to wymaga nakładów, to domaga się sprawdzania i jeszcze raz sprawdzania. Słowem, prędko to nijak się zrobić nie chce. Myśleć poprawnie można za kawałek jadła, taką miseczkę z zupą, dajmy na to. Ale, widzicie, atomu w złożoności aż taką prostą metodą się nie rozbije - oj, nie. Mniejsza z tym, wspomniane czasookresy się już zadziały - już to i nawet owo o świecie się wyjaśniło, nawet wspomniany najmniejszy z najmniejszych element atomowy się zbiorem okazał, tak poszło. Tyle że to nic a nic w pojmowaniu rzeczywistości poglądu nie zmieniło - bo jak mogłoby? Zerknie taki dzisiejszy naukowy osobnik w świat, w tym zakamarku lub innym sobie na niego spojrzy, ale z podzielności skończonej zrezygnować nie zamierza, swoim przekonaniem potwierdza 28
  • 29. tamtejsze, historyczne ustalenia. A przecież mógłby, eksperyment w eksperyment dostarcza wiedzy, że to tylko złożenie. Co się kawałek materii rozbije, to wylatują z tego cząstki takie lub owakie, ale w żadnym jednostki ostatecznej nie widać. Jej złowić żadną metodą nie można, nawet wzorami czegoś takiego nie widać. Więc jest rozumny dylemat - może i gdzieś zwątpienie się delikatnie pokazuje, tego wykluczyć nie sposób. Statystycznie to się liczy, w losowość głęboką świata zaczynają się głosy zawierzenia pojawiać - słowem, jest zamieszanie po różnych kierunkach. Niby najmniejsze w realu być musi, tylko go jakoś nie widać - dlaczego? Koledzy, wy wystawcie sobie ten dylemat logiczny, wy wczujcie się w zagadnienie: dlaczego takiej cegiełki świata nie widać żadnym i to żadnym przyrządowym mierzeniem? Wiadomo, owo coś być musi, tak to wychodzi z rozumnej, a nawet tej i filozoficznej wiedzy, ale tego w otoczeniu się nie trafia, dlaczego? Jak to szukać, gdzie tego szukać - i co o tym skrywaniu myśleć? Jak myślicie, koledzy? Znów się krzywicie, a niesłusznie się krzywicie - w tym tematycznym zagadnieniu się powaga świata ukrywa, jego zabudowa i jego reguła. Tak, koledzy, to nie w kij dmuchał, to sens wszystkiego z takiego atomowego, czyli niepodzielnego można wyprowadzić. Postarajcie się i główkę uruchomcie, może coś o "atomie" powiecie. Widzicie, starożytni się nie hamowali w swoim myślowym działaniu, ich normy towarzyskie nie zniewalały. - Bo to, koledzy, tak właśnie trzeba na to spojrzeć, wyjść z pojmowalnego ograniczenia. Świat w swojej zmienności dogmatami się nie kieruje, toczy się rytmicznie, i dobrze, bo można go przez to smakować - ale nam poglądy nasze na otoczenie prawdę przesłaniają, w złym kierunku prowadzą. Koledzy, wy sobie wystawcie to tak, że owa jedynka być musi, że w starożytności i kolejnych wiekach ludzkość myśląca miała rację, że takie coś tam gdzieś dennie i fundamentalnie się znajduje. Czyli w bycie naszym wszelakim "atom", czy podobnie nazwana owa jedynka się lokować musi. I nie ma od tego odwołania. - Żadnego w nieskończoność podziału być nie może. - Prawda, koledzy? A dlaczego tego nie widać, koledzy? Bo nie może być widać. Nasz w odbiorze, w dowolnym odbiorze świat - to, co za taki świat mamy - to złożenie, zawsze fakt zbiorowy. Może tam sobie fizyk dowolny swoje badanie prowadzić, drobić element też zupełnie dowolny, ale żadnej w tym badaniu jednostki elementarnej nie sięgnie - bo jej w takim badaniu być nie może. Nie może, koledzy. Wy sobie to tak przedstawcie, że nasze życie gdzieś na dnie oceanu wszechświatowego się toczy. Że w każdym kierunku i do każdej cząstki ów ocean z jego masywnością trzeba w analizie dodać, rozumiecie? I w efekcie, tak sobie bytując na tym dnie, dociskani jesteśmy przez nieprzeliczalną ilość mniej lub bardziej rozbudowanych jedynek. My tu sobie komórkę, foton czy fizyczny atom badamy, a to tylko takie zbiegnięcie, ściśnięcie w jednostkę mierzalną zdarzenie - tak sobie 29
  • 30. to się zbiegło i w tym naszym "dennym" istnieniu pokazało. Sięgacie tematu, chwytacie zagadnienie? Koledzy, przecież to proste. - Jak jest jednorodna w każdą dziejową stronę struktura, taka energetyczna "zupa", czy jak to tam nazwać, taka z jednostek w ciągłym ruchu, ale minimalnym, też na jednostkę - to muszą te jednostki w tym ruchu i w tym ciśnieniu coś już tak masywnego wytworzyć, nie mają wyjścia. I to dosłownie nie mają. Bo, uwaględnijcie w tym obrazowaniu, że je z każdej strony dociska, i to wszechświat cały dociska - wszystko, co się składa na tak zwany świat i wszechświat. Zauważcie, koledzy - to z tego dociskania oraz naciskania wzajemnego wszystko się zgrubne bierze, cząstka jaka albo i atom. Owszem, często tylko na chwilę, tak na wirtualne mgnienie. Ale jak tego lokalnie się dużo już zbierze, jak nacisk jest silny i w sobie regularność jaką posiada - czyli ma kod nacisku, rytm ma w sobie - to się coś pojawić musowo musi. Nie ma wyjścia, koledzy. Nie - zauważcie, koledzy - że dopiero od pewnego zbiorowego stanu w tej obserwacji "na dnie" to może się pojawić, nie wcześniej. Wszak wcześniej nie ma odpowiedniej siły, nie ma nacisku, a takie ciało nie ma siły na wychylenie się ponad progiem. Bo próg, koledzy, tak w badaniu się pokazuje - do pewnego poziomu ilości jednostek nie ma obserwacji, od pewnego ona jest możliwa. A ten próg to nie tak się przypadkowo umieszcza, nic z tych rzeczy. To ściśle i logicznie w świecie się lokuje, a też policzalne jest, koledzy. Tu żadnej tam w realności losowej wielkości nie ma, to reguła zmiany wyznacza - tak detalicznie wyznacza. Wy sobie, koledzy, tak przedstawcie, że jest jaka wielka - no, taka wielka struktura, taka sfera sferyczna, czy podobnie. I że ona po całości jest zapchana - tak na maksymalny poziom jest jedynkami, na samym dnie logiki i niepodzielności jedynkami zapchana. Rozumiecie i pojmujecie, prawda? I taka struktura ma w sobie tylko tyle wolnego (pustego), że jedynka raz tu raz nazad się może przemieścić - tak to sobie pokazujcie. To w szczegółach głębszych idzie nieco inaczej, tak na podobieństwo z mechaniką wędrowania fotonu w gwiazdowej konstrukcji, gdzie ponoć taka szamotanina elementu to i milion (albo i więcej) lat trwa, nim się foton tak w dal oddali na swobodę, ale na tym obecnym poziomie wmyślania się w rzeczywistość poprzestańcie wy na powyższym obrazie szamotania się tej jedynki czegoś... I co widzicie? Nic?, to niemożebnie. Wy sobie teraz przedstawcie, że taka sfera w sobie nacisk rejestruje, że tak czysto mechanicznie coś ją ciśnie i ciśnie - i co? Koledzy, na tę chwilę pytanie jest zbędne, jest i działa nacisk, i to się liczy. - Wy zaraz, skąd nacisk, jaki on i co to znaczy? Koledzy, jest nacisk, i co? - Jak to, co? Nacisk przełoży się na jakąś konstrukcję. Jeżeli wcześniej, przed chwileczką, taka konstrukcja była w stanie równowagi, to nacisk musi w niej budować gdzieś i lokalnie większe zbiegnięcie tych elementów - ich docisk do siebie musi pokazać się, dosłownie się pokazać jakąś formułą o cechach obserwowalnych. Im więcej jednostek użytych w tym nacisku, 30
  • 31. tym większa konstrukcja może się "osadzić" na dnie świata. Foton, atom, może nawet i kolega z drugim kolegą - a co, może. Wy swoje: "skąd ten nacisk?" Ale, przyznajcie, ujęcie ciśnieniowe to już akceptujecie?... Koledzy, jak to skąd, zewnętrzny - banalna, a i nawet prosta sprawa. Nic, tylko pomyśleć, więc pomyślcie. Jak nie dacie rady, to do sprawy przy okazji wrócimy, obecnie ważniejsze dla toku naszej dzisiejszej wymiany poglądów jest to, co może powstać z takiego działającego na wszystko ciśnienia. Oraz dlaczego cegiełki nie widać - to jest sedno, koledzy. Już powiedziałem, że tylko od pewnego poziomu skupienia elementów może fizyk w swoim laboratorium fakt zauważyć, wcześniej taki stan jest faktem podprogowym. - Co to znaczy, że podprogowym? Że nie jest na tyle zasobny, na tyle rozbudowany, żeby spełnić kryterium bycia w świecie - że nie ma takiego nacisku w otoczeniu, żeby stabilnie się zachowywał. Po prostu, nacisk jest zbyt słaby i taka jednostka na mgnienie zbita w jedność, taki zbiór elementów niższego rzędu, on się momentalnie - z punktu widzenia fizyka momentalnie rozpada i zanika. - Przypominam, koledzy, że każda fizycznie i realnie obecna w naszym zakresie konstrukcja, to proces idący pionowo, czyli się budujący "w górę", w skomplikowanie - a kiedy jest już należycie w energię zasobna, dopiero wówczas taka zbiorowość może przekazać w świecie sygnał dalej. Po prostu wybudowawszy się, może nacisk swym istnieniem przenieść dalej - jest, więc ciśnie. I jest działanie w tempie fizycznie obserwowalnym. Wcześniej było "upiorne", teraz to fizyka z "c" i przewidywalna. Wcześniej się pionowo budowało, teraz w poziomie sygnał się niesie. Oczywistość. Rozumiecie, koledzy? Tam, poniżej poziomu obserwacji, aż się kręci i kotłuje, aż-aż, rozumiecie. Ale kiedy nie ma dostatecznej siły i nacisku, więc w czasie formowania się takiej sfery, w początkowym okresie jej istnienia - albo w drugiej, schyłkowej, kiedy nacisk w otoczeniu zanikł - to powstające konstrukcje są małe i coraz takie w sobie mniejsze. Po prostu, koledzy, w pierwszej części gęstość w strukturze jest zbyt mała, żeby coś dużego mogło się wytrącić i na dno opaść, a w drugiej też gęstość jest zbyt mała, bo sfera się w wybuchu rozszerza i rozszerza. Więc, koledzy, na łatanie dziur nie ma już zasobów. I robi się pusto, i robi się "pyk" - rozumiecie? W pierwszej części procesu definiowanego jako "wszechświat", tutaj zasilanie w elementy ("atomy" czegoś, kwanty) przychodzi z zewnątrz, układ się, tak można powiedzieć, "tuczy", pochłania pokarm i się w pionie buduje - a w drugiej, od środka procesu licząc, traci zasoby do środowiska, starzeje się, mówiąc prosto. - Ot i co, koledzy. Tylko, widzicie, najważniejszy w tym wszystkim - z naszego punktu i zależności - najważniejszy jest ów środek. Przecież, zauważcie, ten wszechświatowy proces to trochę miejsca oraz czasu zajmuje, zbiegnie się w sobie, uzyska wszystkie elementy, tym naciskiem zewnętrznym i wewnętrznym je uzyska - a to wszystko musi trwać. I trwa. I bardzo dobrze, że trwa. Bo w tym to środku, koledzy, zauważcie i doceńcie 31
  • 32. to, w tym środku takie coś się może pojawić, co to ten środek może zwiedzać, oceniać, rozumować o nim, kumacie? Ani ciut wcześniej - ani ciut później, tylko w środku, tylko w tym jednym punkcie coś z gatunku myślowego może zaistnieć. Ciśnienie jest wówczas w stadium maksymalnym, nigdy nie było podobne, to i najbardziej skomplikowana w tej sferze struktura, też z grubsza biorąc sferyczna, takie cosik może zacząć główkować - i dobra nasza. Warto z tej możliwości, tak w ogólności, koledzy, skorzystać. - Tak, warto, koledzy. Na samym dnie tego procesu jest niepodzielny element, jedynka coś. A na górze logicznej komplikacji, ale na dnie świata, tu także się dzieje jedynka - tyle że najbardziej skomplikowana, dociśnięta na każdym kierunku i w każdej cząstce składowej. Cała piramida takiej ciśnieniowej machiny składa się na to, że teraz mogę o tym do was mówić i o tym przekonywać. - Brak, koledzy, jednego elementu, a tej rozmowy by nie było. By nie było, rozumiecie? Zawsze jest tylko jedynka czegoś - zbiór takich jedynek; jest ruch w nieskończoności, a efektem tu i tam, gdzieś lokalnie w bezkresie takie się rozumne pojawia. Że rzadko, że w tych specjalnych, tak w niektórych ujęciach zdumiewających warunkach i uwarunkowaniach, to wszystko prawda. Ale prawdą jest, że to się musi zdarzyć - to się po prostu musi zdarzyć. Przecież właśnie o tej konieczności mówię, prawda, koledzy? I na koniec, rozumiecie, trzeba sprawę owych starożytnych "atomów" wyjaśnić - takie, widzicie, uszanowanie oddać bytom podobne fakty do analizy świata i zastanawiania się nad jego sensem podających. Bo to, sami teraz to widzicie, nie ma znaczenia słówko takie czy inne - tu podejście do sprawy się liczy. Niepodzielnym takie "coś" (najdrobniejsze z najdrobniejszych) można nazwać, czyli atomem - można monadą, kwantem, jedynką; czy tak lub siak. To nie ma znaczenia. Bo, widzicie, chodzi o tę zasadniczą myśl - taką fundamentalną - że jest fakt, element czegoś, czego już nijak się podzielić nie daje, i to jest takie ważne. Na tym można dalsze rozumowanie prowadzić i się w rzeczywistość wgłębiać. Wyjdzie się w takiej analizie atomem - i wróci takoż "atomem". Tylko że innym, przejrzanym na wszelkie z możliwych stron. Zawsze jest "atom", widzicie, tylko jego rozumienie się zmienia. 32
  • 33. Kwantologia stosowana – kto ma rację? Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie). Część 6.6 – Punkty węzłowe. Gdziekolwiek spojrzeć, tam dziejowa zawierucha. Sprawa, widzicie, poważna. Nie, nie straszę. Nie o to chodzi w tej pogadance, żeby wasz rozum w panikę wpędzać - żadnego takiego celu niniejsza opowiastka sobie nie wytycza. Ale sprawa, trzeba głośno powiedzieć, jest - i domaga się pokazania. Przede wszystkim teraz i tu pokazania, o konsekwencjach inną czasową okazją pogadamy. Na tym etapie chodzi o poinformowanie masowe, że coś takiego pojawia się w ewolucyjnym ciągu zmian - i że na całokształt wpływa. Niby to takie głęboko ukryte - a wpływa. Wszędzie wokół zmiana. Tak się to w sobie zmienia i rytmem zmienia – takim, widzicie, policzalnym. Ewolucja, czy jakoś tak, zwał jak zwał, to w ten deseń idzie. Gdzieś tam fundamentalnie jedynka się z miejsca na następne przesunie, czas i przestrzeń się w tej zmianie wytworzy – i dalej w normalnym już, czyli fizycznym zakresie, tu się takie i owakie zaprezentuje. Ładnie się zaprezentuje, dygnie przed publiką - albo mordę zarośniętą i wykrzywioną pokaże, to już mało w sobie ważne. Ewolucja tak ma, że czasem twarzyczkę, czasem mordę pokazuje. Bywa, że z języczkiem. A jak ta zmiana się już tak toczy po tej swojej prostej bezkresnej i się lokalnie zwija w jakiś byt, to ona się tymi kwantami dzieje, czyli jednostka do jednostki - i zbuduje się jednostka. A nawet i niekiedy osobowość. A jak się kwantami, więc jednostkami dzieje - to i matematykę przy okazji buduje, takoż matematyka, co te znaki sczytuje ze świata. Ale i filozofa, który te krzaczki zbiera oraz w pocie czoła tłumaczy z lokalnego narzecza na ludzkie. Wiadomo - jak jest zero i jedynka, jak jest NIC i COŚ, to z takiego zbioru można zbudować wszystko. Jak przepuścić logicznie jedynkę w nicości, jak popędzić za nią abstrakcyjnym namysłem - to się zobaczy w takim wyobrażeniowym spojrzeniu a to wszechświat, a to gęstwinę z kwantów i do ostatniego punktu zapchaną, a to narastanie ciśnienia w tymże sferycznym świecie pod wpływem z zewnątrz dostających się tu warstw kwantowych - a to ciało fizyczne takie i dowolne. Ale zawsze ciało budowane regularnie i według tej jednej, wiecznej reguły. I jest efekt tej ewolucyjnej procedury: logiczne zastanowienie, w jakim to się dzieje rytmie? Jak to się dzieje, że się dzieje? Jak w tej skończonej, więc nigdy stabilnej dziejowej zawierusze, jak się tworzy stabilizacja - z czego to wynika? Jak to "z czego"? Z tej wyżej wzmiankowanej jedynki i zera, czyli z COŚ i NIC. To przemknęło tak pokątnie, ale rzeczywiście z takich elementów można już zbudować wszystko - dosłownie wszystko, co tu może być zbudowane. I nawet niczego więcej nie można pomyśleć. Co 33
  • 34. jest możliwe, to zaistnieje - co nie, nawet nie może być pomyślane w działaniu kombinatorycznym. To z tych jedynek i zer tworzona jest cała, jakże skomplikowana w sobie matematyka - to z tych składników buduje się jakże złożona w sobie fizyka z pokrewnymi działami - to z takich abstrakcji wznosi się gmach filozofii; wszystko, dosłownie wszystko ze stanu jeden i zero można skonstruować. Jak już w Kosmosie zarysuje się sfera jednokwantowa, jak zaczną do niej docierać i zapełniać się w niej kwanty z pola rodzicielskiego, to nie ma siły, musi się wewnątrz zagęszczać, musi maleć odległość jednostki od jednostki - musi wzrastać ciśnienie. I musi wytwarzać się skomplikowanie. I nie może to przebiegać chaotycznie - przecież dopływ elementów z zewnątrz jest skwantowany. Ale również zagłębianie się w sferę warstw z kolejnymi kwantami jest regulowane samym dopływem. W tym procesie nie ma przeskoków - choć fizycznie wygląda to na chaos, tu nie ma w żadnym kierunku dowolności, choć jest fizyczne wszechkierunkowe, a więc pozornie losowe zachodzenie. To ład. To logiczny ład upostaciowany na stan fizycznego chaosu. A co więcej, z punktami wyróżnionymi (węzłowymi) w tak przebiegającym "pompowaniu" świata. Bo co się dzieje, kiedy te kwanty dopływają, kiedy są "wciskane" z zewnątrz w sferę (wszech)świata? W pewnej chwili, ale nie przypadkowej (tylko jako skutek takiego i w ten konkretny świat docierania elementów), wytwarza się takie już w zbiorze ciśnienie - jest takie zagęszczenie, że może dojść do stanu "wybuchu" (tego, co fizyk obserwujący to od wewnątrz definiuje dla siebie wybuchem). Dla niego to rzeczywiście jest wybuch, ponieważ w każdym kierunku, nieomal jednocześnie, tworzą się warunki, w których może dojść do wytworzenia się "zbryleń". Czyli takiego momentu, że wcześniej samodzielne i od siebie odległe elementy, teraz znajdują się na tyle blisko, że są w łączności. Już w fizycznej, nadprogowej - po prostu widocznej dla obserwatora łączności. Efekt? Pojawia się foton, a dalej światło. I staje się jasność. Jasność nie jako fakt cudowny, nie jako nagle nie wiedzieć co oraz dlaczego się zadziało, ale jako efekt tego dociskania elementów do siebie, jako efekt tego ciągle trwającego zewnętrznego zasilania w kwanty. Jak wewnątrz balonu rośnie ciśnienie oraz gęstość, to musi się pojawić chwila, kiedy to się zamieni w coś namacalnego - w coś widocznego. W tym przypadku dosłownie widocznego. I nie jest to moment ustalony losowo w ujęciu zewnętrznym - jest i policzalny, i przewidywalny. Że od wewnątrz wygląda to jak chwila początkowa wszystkiego? Fakt, prawda, inaczej tego fizyk nie może w obserwacji zarejestrować ani opisać. Kiedy, prawie nagle, wybucha całość świata, aż po kres (po horyzont obserwacji), kiedy tworzy się to, co jest najmniejszym czymś do obserwacji i z czego sama obserwacja się składa - to tej chwili inaczej nie można określić, to jest zapłon i początek wszystkiego. Pozostając w środku (i w zmianie), obserwator musi tak postrzegać 34
  • 35. zdarzenia. I twierdzić, że to "wszech-świat". Że to dalece nie wszystko, że przed punktem-stanem "zapłonu" proces przebiegał wieloetapowo i długotrwale, że tworzyło się ciśnienie i zagęszczenie, że wszechświat nabierał ciała i komplikował się - to jest poza taką obserwacją i ustaleniami, tego nie można fizycznie (i to nigdy) sięgnąć. Podobnie jak i końca, więc przeciwnego w zmianie brzegu. Jak dopełnia się wszechświat czymś w postaci jedynek, jak ciśnienie wewnętrzne przyrasta rytmem kolejnych jednokwantowych warstw - jak gęstość w sferze działa tymi samymi warstwami – to również fakty, to kolejne poziomy fizycznej piramidy możliwości budują się w rytmie i z tych jedynek. I, powtarzam, są policzalne. - I, powtarzam, są szczególne punkty w tej procedurze. Co się dzieje dalej, kiedy sfera jest zasilana - zapełniana krok po kroku kwantami? Kiedy już jest takie coś, jak "foton" albo podobne – kiedy jednak dalej narasta ciśnienie i gęstość środowiska (tu tła wszechświata), to powstają warunki do zaistnienia bardziej skomplikowanej formy i struktury. Znów nie od razu, ale w wyniku skwantowanego procesu – znów nie chaotycznie, ale jako realizacja reguły. Bo co tu jest istotne, czym charakteryzuje się ten docisk? Że kiedy są okoliczności do zbliżenia się elementów, że kiedy one się w swoim pędzie tak zbliżą wzajemnie, że tworzą u odbiorcy - pomimo ciągłego ich pędu - obraz stabilnego czegoś (na przykład "atomu") - to takie konstrukcje "opadają" niżej. Nie fizycznie, choć i tu ruch istnieje - ale logicznie: zaczyna się budowanie kolejnego poziomu piramidy możliwości. Ważne jest to, że tak zbiegłe, "wytrącone" w sferze jednostki - już materialne fizycznie - one na tym swoim teraz poziomie mają luz po każdym kierunku. O ile moment wcześniej była maksymalne gęstość w zbiorze, już tak się świat napompował, że nie było miejsca jeszcze jeden kwant wetknąć - to teraz, z momentem "zapłonu" i powstania w zbiorze fotonów, nagle przybyło sporo (i dużo) wolnego miejsca. I w to opuszczone miejsce może kolejny kwant się wcisnąć - a raczej w to puste miejsce zostanie wciśnięty idącym ciągle z zewnątrz (kwant po kwancie) naciskiem. I tak zaistniały foton ma wokół siebie pustkę, element znów jest w oddaleniu od elementu - i zmiana może się kwantowo toczyć dalej w rytmie takoż kwantowym. I co dalej? Krok po kroku, w chwilach ważnych, kiedy ciśnienie się podniesie do poziomu na tę chwilę maksymalnego - buduje się fakt z kolejnego zakresu. Po fotonach jakieś elektrony czy podobne, dalej atomy, komórki - życie i podobne, itd. Zasada zagęszczania się pod wpływem ciśnienia ta sama, elementy te same, rytmika trwa, przecież zasilanie jest - więc nie ma zmiłuj, musi się wytworzyć wszystko, co w tych warunkach może powstać. Jak zabraknie któregoś elementu, jak zabraknie lub ustanie dopływ kwantów z któregoś kierunku, to w procesie zaistnieje dziura - i wszystko się posypie. Tym szybciej, im większy brak. 35