1. Filip Springer
Hansenów
kurs na utopię
Część I – Kurs
W 1959 roku Oskar Hansen pisze: „Przestrzeń
architektoniczna powinna wchłonąć najróżnorodniejsze funkcje stałe (praca, jedzenie, wypoczynek), jak i funkcje przypadkowe, żywiołowe
– zachodzące we współżyciu mieszkańców
w czasie. Ma ona charakteryzować objawy życia
i dzięki nim rozwijać się. Powinna uwypuklać indywidualność mieszkańców i skalę ich
odczuć. Przestrzeń architektoniczna powinna
mieć cechy przekształcalności w czasie z formy
jednostkowej w formę wielości i odwrotnie”1.
to Eco, Olle Baertling, grupa Espace. W 1958 roku
Stanisław Zamecznik i Wojciech Fangor w Salonie „Nowej Kultury” przygotowują wystawę,
w której obrazy stanowią jedynie tło i kontekst
dla poruszających się między nimi ludzi.
Wszystko to będzie możliwe, zdaniem Hansena, dzięki Formie Otwartej, nowej koncepcji
sztuki i architektury.
Forma Otwarta w ujęciu Hansena „podąża
za przygodą, jaką jest życie”2, ufa człowiekowi, pozostawia mu miejsce do decydowania,
zaprasza do dyskusji. Daje odpowiedzi przez
stawianie pytań. Forma Otwarta jest dowodem
społecznego postępu. Jej podstawowym pojęciem jest „tło eksponujące zdarzenia”. Tu nikt
nie będzie podejmował decyzji za odbiorcę.
Bez niego tej sztuki nie ma. Forma Zamknięta
to surowy, despotyczny ojciec. Forma Otwarta
to kochająca matka, która zawsze wysłucha.
Idee sztuki otwartej wiszą w tamtym czasie w powietrzu. Mówią o nich Yona Friedmann, Umber-
Sztuka i architektura Formy Otwartej mają być
egalitarne. Artyści i architekci muszą wyjść
O. Hansen, Studium i realizacja mieszkania, „Architektura”
1958, nr 11.
2
z roli nadawców komunikatów, zejść z katedry,
przestać pouczać. Ich zadaniem w nowym społeczeństwie jest stanąć w tłumie, wsłuchać się
w potrzeby ludzi. A potem za pomocą talentów
stworzyć warunki do ich realizacji. W tym
sensie twórca przestaje być kimś wyjątkowym,
staje się „jednym z nas”, a jego rola w społeczeństwie jest taka sama jak szewca, robotnika czy
sprzedawcy w sklepie spożywczym. Filozofię
ściągania artysty z piedestału Zofia i Oskar Hansenowie zaczynają realizować od siebie.
Forma Otwarta to, jak zauważa w jednym
z wywiadów Oskar Hansen, filozofia przestrzeni.
Stanie się ona fundamentem wszystkich działań
twórczych Hansenów podejmowanych przez
cztery dziesięciolecia z grubym okładem. A że
„filozofię o wiele lepiej upowszechnia przestrzeń
niż książka filozoficzna”3, Hansenowie nie ustają
Oskar Hansen, wywiad Joanny Mytkowskiej, [w:] Ku
Formie Otwartej, red. J. Gola, Warszawa: Fundacja Galerii
Foksal, 2005, s. 101.
3
1
S. Stopczyk, Oskar Hansen i jego forma otwarta w architekturze,
„Projekt” 1962, nr 2, s. 34–38.
autoportret 2 [41] 2013 | 85
2. w wysiłkach, by swoje koncepcje realizować
na polu architektury. Wierzą w służebną rolę
architekta i artysty. Chcą więc służyć najlepiej
jak umieją.
zarządzanym centralnie. Z perspektywy czasu
widać to dość wyraźnie. Z perspektywy zapatrzonego w horyzont wielkiej zmiany Oskara
Hansena nie było to już tak oczywiste.
dowolność i elastyczność, dzięki nim ludzie
otrzymają możliwość „uwicia własnego gniazda” według indywidualnych upodobań. Ten
pomysł jednak przepada.
Architektura w ich ujęciu to nie tylko budynki, ale też przestrzeń między nimi. Ma ona być
tłem eksponującym zdarzenia. Nawet najbardziej banalne czynności w oprawie plastycznej
wykreowanej przez architekta mają nabierać
głębszego wyrazu i inspirować. Człowiek idący
galerią między blokami, matka pilnująca
dzieci na wyniesionym nieco ponad poziom
gruntu placu zabaw, rodzina przyglądająca się
temu z balkonu. Architektura jest dla Hansenów tłem dla żywych i zmiennych obrazów.
Możliwość ich jednoczesnego odbierania i kreowania ma budować w mieszkańcach poczucie
bliskości i wspólnoty.
Część II – Kolizje
Drugi również. Spółdzielnia nie zgadza się bowiem na propozycję, by na Rakowcu wybudować
dwukondygnacyjne szeregowce. Każde mieszkanie miałoby tu dostęp do prywatnego ogródka.
Pomysł piękny, ale mało opłacalny. Zabrakłoby
terenu, gdyby na Rakowcu chcieć postawić tylko
szeregowce. Potrzeby są dużo większe.
Hansenowie zrywają też z architekturą
pojmowaną jako pomnik ego jej twórców.
Apelują, by rozmawiać o człowieku żyjącym
w przestrzeni, zamiast o tym, kto tę przestrzeń kreuje. Redukują więc rolę architekta
do minimum, zakładają, że jego zadaniem
jest stworzenie jedynie ramy, która zostanie
wypełniona aktywnością użytkowników.
Tylko takie konstruowanie architektury
sprawi, że ludzie będą mogli się z nią identyfikować. Przekształcalność i możliwość
dopasowania do indywidualnych potrzeb
mieszkańców to idee, którym Hansenowie
pozostaną wierni przez całe swoje twórcze
życie. W niewielkim stopniu uda im się
jednak je zrealizować.
Koncepcja Zofii i Oskara Hansenów w podnoszącej się z gruzów Polsce ma tchnąć
treść w puste do tej pory hasła humanizmu
socjalistycznego. Jako zdeklarowani socjaliści
wierzą, że to możliwe. To pewnie praprzyczyna katastrofy, błędny kurs, jaki obrali, chcąc
budować egalitarne społeczeństwo w państwie
Kolizja pierwsza
W roku 1959 Zofia i Oskar Hansenowie, projektując osiedle na warszawskim Rakowcu, piszą:
„Szybciej rodzimy się niż budujemy – to stałe
źródło niepokoju architekta. Ten stan doprowadza do naturalnego priorytetu ilości przed
jakością, a ostatecznie do drastycznych uproszczeń zabijających podstawowe treści mieszkania, domu, osiedla. […] Pojęcie: mój, twój dom
– przestało być w przestrzeni architektonicznej możliwe do odczytania. W tych warunkach
każdy nieprzewidziany odruch życia staje się
przykrym incydentem. […] Zdajemy sobie
sprawę, że tylko przemysł może wyprowadzić
nas z impasu wiecznego głodu mieszkań. Ale
musimy metodę przemysłową tak opanować,
aby nie zabić w mieszkańcu tego, co najważniejsze, jego własnych odczuć, jego potrzeby
własnego stosunku do otoczenia, do mieszkania. […] Czy osiągniemy cel – stworzenie
takiego zespołu, który dałby poczucie indywidualnie zagospodarowanej Formy Otwartej,
gdzie każdy miałby swoje miejsce? Nieśmiałą
próbę formy zdarzeń? Zobaczymy”4.
Ich pierwszy pomysł jest szalony. Chcą oddawać mieszkańcom „plac na kondygnacji”,
czyli przydzielony przez spółdzielnię metraż
na określonym piętrze. W takiej przestrzeni
każdy będzie mógł dowolnie zaaranżować
niemal wszystko – układ ścian i drzwi, funkcje
pomieszczeń, rozmieszczenie okien, a nawet kwestie balkonu lub jego braku. Pełna
4
O. Hansen, Z. Hansen, Osiedle Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej na Rakowcu, „Architektura” 1959, nr 7, s. 293.
autoportret 2 [41] 2013 | 86
Dopiero trzecia propozycja Hansenów zostaje
zaakceptowana. Udaje im się ją jednak zrealizować jedynie w dwóch blokach przy ulicy
Sanockiej. Nim zaczną projektować, przeprowadzają z przyszłymi mieszkańcami dziesiątki wywiadów i ankiet. To na ich podstawie
powstają moduły zakładające różne rodzinne
konfiguracje. Są wśród nich mieszkania dla
osób starszych, rodzin z dziećmi, bezdzietnych
małżeństw. Jest nawet moduł zaprojektowany dla potrzeb wychowującego małe dziecko
wdowca mieszkającego z teściową. Co więcej,
projekt każdego lokalu Hansenowie próbują
dostosować do indywidualnych potrzeb jego
przyszłych lokatorów. W rozkładzie okien
uwzględniają nawet to, gdzie stanie ewentualna wersalka.
„Zrywamy z nieludzką nieskończonością budynku, z monotonią usianej otworami okiennymi
długiej ściany. […] Precz z koszarami, precz
z mrowiskiem”5 – pisze Oskar Hansen. Bloki
Hansenów nie są zaprojektowane według najprostszego z możliwych wzorów, czyli na planie
prostokąta. Ich kolejne segmenty nieco wystają
bądź chowają się względem poprzednich, przez
co bryła budynku jest nieregularna, rozrzeźbiona, faluje i lekko meandruje w zieleni. Wejścia
do poszczególnych klatek schodowych przekryte
5
Tamże.
3. są obszernymi daszkami. Na ich wspornikach
Hansenowie projektują lustra. Każdy, kto wychodzi na zewnątrz, będzie mógł po raz ostatni
poprawić krawat albo fryzurę.
Elewacje domów zostają pokryte tynkiem
jakby od niechcenia przecieranym szmatą. Ten
zabieg tworzy efekt chropowatości i surowości.
Budynki sprawiają wrażenie, jakby zostały
ulepione z szarej gliny. Zgodnie z założeniami Hansenów ma to zbliżać mieszkańców do
ziemi, czegoś naturalnego, jakkolwiek by tego
nie nazwać. By jeszcze bardziej urozmaicić
fronty budynków, architekci proponują pomalowanie ich w białe kwadraty i prostokąty. Ich
układ odpowiada rozmieszczeniu mieszkań
we wnętrzach. To kolejny zabieg, który ma
ułatwiać mieszkańcom odnalezienie się na
osiedlu. Każdy, stojąc na zielonym skwerze
pod blokiem, z łatwością będzie mógł pokazać
palcem i powiedzieć: A tam mieszkam.
wszystkie fot. w art.: f. springer
Mieszkania konsultowane i zaprojektowane pod kątem konkretnych potrzeb trafiają
jednak z automatu do kolejnych osób znajdujących się na liście oczekujących. W rezultacie
krawcowa, która w ankietach skarżyła się, że
przeciągi zwiewają jej skrawki ze stołu, otrzymuje mieszkanie, które mogłoby stanowić podręcznikową ilustrację słowa „przeciąg”. Tak się
składa, że zostało ono zaprojektowane dla wielodzietnej rodziny, w której sporo się gotuje.
Chodziło o możliwość szybkiego przewietrzenia mieszkania po przyrządzeniu kapuśniaku.
Nie wiadomo, gdzie trafiła ta rodzina, wielce
jednak prawdopodobne, że po otwarciu drzwi
zobaczyła nie to, czego się spodziewała.
Rakowiec to pierwsze zderzenie Hansenów
z rzeczywistością. Zbyt słabe, by mogli się
poddać.
Kolizja druga
W 1960 roku Lubelska Spółdzielnia Mieszkaniowa zwraca się do Zofii i Oskara Hansenów
z propozycją zaprojektowania nowego osiedla
mieszkaniowego. Zadanie jest niełatwe. Na 16
hektarach musi powstać ponad dwa tysiące
mieszkań, obiekty handlowe i usługowe.
Nie istnieje taka rzecz jak „typowa osoba”
przeznaczona do „typowego domu” – powtarzali Hansenowie, budując Rakowiec, powtarzają i teraz.
Mieszkańcy osiedla Słowackiego zamieszkają
w siedemnastu blokach – trzy największe mają
po kilkaset metrów długości. To „chińskie
mury”. Nie da się ich obejrzeć w całości, Hansenowie nie chcą, by wielkie ściany upstrzone
niezliczonymi oknami przytłaczały mieszkańców. Bloki meandrują więc po osiedlu.
„Jest to zrobione świadomie, żeby widz nie był
pod presją liczby nieczytelnej, ogłupiającej,
jaką robi modernizm. Jak się stanie pod taką
modernistyczną ścianą, jedną, drugą, to nie
wiadomo, co to, ile tego jest, kto tu jest. Dostaje się jak w op-arcie tików w gałce ocznej. To
jest antyludzkie po prostu”6 – będzie później
tłumaczył Oskar.
Przed przystąpieniem do pracy znów robią ankietę. Pytają o preferencje nie tylko przyszłych
mieszkańców swojego osiedla, ale też tych, którzy mieszkają w pobliżu. Z trudem udaje im się
przekonać decydentów, że jeden ustęp na piętro
to zdecydowanie zbyt mało. Każde mieszkanie
ma mieć więc tutaj własną toaletę. Lokatorom
swoich domów proponują, by sami zaprojektowali układ ścian wewnętrznych w mieszkaniach. Chętnych jest niewielu. Bardziej oporni
mogą wybrać z kilku gotowych rozwiązań. Jeśli
układ mieszkania im się po kilku latach znudzi,
będą mogli wszystko wyburzyć i wymyślić
nowe podziały swojego metrażu. Konstrukcja
budynków utrzymuje się bowiem na ścianach
zewnętrznych. Dzięki temu mieszkania będzie
też można w przyszłości łączyć w większe.
6
Niepublikowany wywiad Maryli Sitkowskiej, 1987.
Zofia i Oskar Hansenowie, osiedle im. Juliusza
Słowackiego w Lublinie, na pierwszym planie zadaszone
targowisko; proj.: 1960–1963, realizacja: 1964–1966
4. Bloki formowane są tu w taki sposób, by oddawać naturalną rzeźbę terenu. O tym, gdzie
będą wisiały balkony, także mogą zadecydować
mieszkańcy. Decyzja nie jest arbitralna i ostateczna, przynajmniej w teorii balkony da się
przewieszać nawet po kilkunastu latach.
Cały kompleks jest podzielony funkcjonalnie –
na północy znajdą się parkingi, garaże i obiekty gospodarcze. Mieszka się w środku osiedla,
tutaj też jest szkoła, przedszkole i ośrodek
kultury. To strefa wolna od aut. Pełno tu małych placyków z wymyślnymi przeszkodami
dla dzieci. Są zakomponowane w taki sposób,
by osoby przebywające tam przyciągały wzrok
przechodniów. Matka doglądająca bawiącego
się w takim miejscu brzdąca sama staje się
inspirującym dziełem sztuki, elementem krajobrazu, aktorką w teatrze, jakim jest osiedle.
Na skraju usypują sztuczny pagórek i budują
Teatr Formy Otwartej. Miejsce to ma sprzyjać integracji mieszkańców. W zależności od
potrzeb może pełnić funkcję zielonego skweru
bądź agory, na której będą się toczyć dyskusje
o najważniejszych sprawach. W Teatrze Formy
Otwartej nie ma jednej sceny. Głos każdego
będzie równie istotny. Niczego nie da się wygłosić ex cathedra.
W południowej części osiedla architekci planują
jeszcze zespół pawilonów handlowych i targowisko. Podczas jednej z wizyt w Lublinie Oskar
Hansen obserwuje przekupki, które swój towar
rozkładają bezpośrednio na ziemi. Akurat pada
i kobiety kulą się pod prowizorycznymi daszkami, a jedzenie marnieje w kałużach i błocie. To
dlatego zaprojektowany przez Hansenów kompleks składa się nie tylko z niewielkich sklepików, ale także zadaszonego placu z betonowymi
ławami. Tutaj już nikt moknąć nie będzie.
Prace nad osiedlem ruszają w 1962 roku,
trzy lata później wprowadzają się tu pierwsi
mieszkańcy. Budowa trwa jednak aż osiem
lat. Doglądać robót do Lublina jeździ zwykle Oskar. Każda wizyta na placu budowy
owocuje dziesiątkami wpisów do dziennika.
Architekt notuje w nim wszystkie niedoróbki
– źle osadzane balkony, krzywe ścianki, wadliwie wykonane schody, nierówne posadzki,
a nawet niezgodnie z projektem posadzone
drzewa i krzewy między budynkami. Budowlańcy za tymi wizytami jakoś nie przepadają.
„Dlaczego zarząd LSM pozwolił na budowę
takiego ohydnego osiedla pod względem
architektonicznym i szczytowego brakoróbstwa? Osiedle szpeci tylko istniejące osiedle
Mickiewicza i jest pośmiewiskiem mieszkańców Lublina. […]. Mieszkania są małe,
niewygodne, mało funkcjonalne i niedbale
wykonane. Mało tego. Mieszkań tych nie
pokazuje się przyszłym użytkownikom.
Użytkownik widzi mieszkanie dopiero po
otrzymaniu przydziału i kluczy”7 – pisze
7
Tę i kolejne wypowiedzi mieszkańców osiedla cytuję za
artykułem Romualda Karasia i Euzebiusza Maja Akt linearny, „Współczesność” 1971, nr 9.
autoportret 2 [41] 2013 | 88
w 1971 roku do Zarządu LSM jeden z mieszkańców nowego osiedla.
W 1999 roku archidiecezja lubelska zwraca się
do władz Lublina z prośbą o zgodę na zorganizowanie kaplicy w siedzibie Młodzieżowego
Domu Kultury na osiedlu Słowackiego. Swoją
prośbę księża uzasadniają brakiem świątyni
5. Zofia i Oskar Hansenowie, osiedle im. Juliusza
Słowackiego w Lublinie, proj.: 1960–1963, realizacja:
1964–1966
Igor Hansen, syn: To jest dramat, na który
rodzice sami zapracowali. To, co się stało na
osiedlu Słowackiego, mają na własne życzenie.
Próbując przewidywać wszystkie ludzkie
potrzeby, pominęli tę, która ich po prostu
nie dotyczyła – mówi Grzegorz Piątek. – Tam
życie upomniało się o swoje i odebrało sobie
z nawiązką. Architektura jest sztuką służebną
wobec ludzi. W tym konkretnym przypadku
Hansenowie trochę o tym zapomnieli.
na terenie osiedla. Kaplica powstaje, jednak
już po kilku latach kuria zwraca się do miasta
z żądaniem przekazania całego tego terenu
wraz ze znajdującymi się tam nieruchomościami. Ma się to odbyć w ramach prac Komisji
Majątkowej przyznającej Kościołowi rekompensaty za mienie utracone w czasach PRL-u.
Ówczesny prezydent miasta, Andrzej Pruszkowski, przystaje i na ten postulat. Wkrótce
potem władze kościelne wypowiadają Młodzieżowemu Domowi Kultury prawo do użytkowania budynku, w którym działał nieprzerwanie
od samego początku, czyli 1972 roku. Mieszkańcy osiedla podnoszą wrzawę. Ich głosy
nie zostaną jednak wysłuchane. Buldożery
pojawiają się 12 listopada 2002 roku. W 2005
roku arcybiskup Józef Życiński dokonuje
wmurowania kamienia węgielnego pod nowy
kościół. Mijają dwa lata i okazała świątynia
wyrasta w samym sercu osiedla Słowackiego.
Jedna z jej ścian zaledwie 20 metrów od okien
pobliskiego bloku.
Osiedle Słowackiego jest zdaniem samych
Hansenów najpełniejszą realizacją idei Formy
Otwartej w takiej skali. Tutaj, bardziej niż
gdziekolwiek indziej, dzieje się to, czego tak
bardzo pragnęli. Architektura obrasta życiem.
Najlepiej widać to na targowisku. To królestwo
dzikiej prowizorki. Kilometry sznurka, hektary folii, taśma klejąca, dykta, blacha, drut,
tektura, papier, plastik. Woda z dołu i woda
z góry, bo to wszystko nieszczelne, dziurawe
i byle jakie. Przy każdym większym wietrze
folia rwie się, a jej strzępy roznosi po osiedlu
wiatr. Oto jest życie, spontaniczna działalność
człowieka w przestrzeni oddanej mu przez
architekta we władanie. O to chodziło?
Kolizja trzecia
W 1963 roku Hansenowie mają zaprojektować
osiedle na Gocławiu w Warszawie8. Spółdzielnia „Osiedle Młodych” chce mieć tu po prostu
kilkanaście bloków, ale wind ma raptem kilka.
A zatem nie każdy będzie mógł dojechać do
swojego mieszkania. Niektórzy będą musieli
się tam wspiąć.
To dlatego ponad dwadzieścia budynków
Hansenowie proponują ustawić w taki sposób,
by dało się je z sobą połączyć zewnętrznymi
Projekt Przyczółka Grochowskiego formalnie opracowywała Pracownia Architektoniczna Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej, w której zatrudnieni byli Zofia i Oskar
Hansenowie.
8
6. galeriami. One mają rozwiązać wszystkie problemy. Nawet ci, którzy nie dostali mieszkania
w bloku z windą, będą mogli z niej skorzystać w innej części osiedla, a później galerią
dotrzeć pod swoje drzwi. To dlatego Przyczółek
Grochowski wygląda z góry jak wielki meander
w zieleni. Ma półtora kilometra długości.
Gdy w końcu rusza budowa, Hansenowie akurat
są za granicą. Budowlańcy korzystają z tej
okazji i przekonują urzędników, że pomysłów
architektów nie da się zrealizować. Dostają zielone światło, by stawiać bloki po swojemu. Im
zależy tylko na jednym – ma być normalnie.
To dlatego galerie, które miały mieć trzy metry
szerokości, mają dwa. Miały być odsunięte
od bloków i wisieć tak, by nie dało się z nich
zaglądać do okien. Wiszą przy samej ścianie. Skwapliwie korzystają z tego ciekawscy
sąsiedzi i pospolici złodzieje (czasem jedno nie
wyklucza drugiego). W deszczowe dni przejścia
między blokami są ulubionym miejscem zabaw
dzieci. Oczywiście z planów zrobienia tu
nawierzchni z dźwiękochłonnych materiałów
nic nie wyszło. Króluje beton potęgujący hałas.
Utrapieniem są też wiatr, wilgoć, śnieg i lód.
Największym problemem są jednak na Przyczółku ciemne mieszkania. Bloki muszą być
ustawione ciasno. To dlatego niektóre budynki
na siebie zachodzą, a galerie między nimi
zamieniają się w mroczne tunele. Stąd do
mieszkań wpada tylko ciemność.
Oprócz bloków powstają tu także szkoła,
przedszkole oraz przychodnia. Na północ od
osiedla, w pobliżu budowanej Trasy Łazienkowskiej, wybudowany zostanie pawilon
handlowy9 i jednocześnie najlepszy punkt do
podziwiania architektury Przyczółka. Miejsce
9
Pawilon na Przyczółku powstaje w połowie lat 70. według
wytycznych Hansenów, jednak nie są oni jego autorami.
na kilka sklepów znajdzie się także w parterach bloków. Wnętrze osiedla przypomina
park. Sporo tu zieleni, są place zabaw dla
dzieci, miejsca odpoczynku dla starszych.
Nad parkingami i uliczkami dojazdowymi
przechodzi się wygodnymi kładkami. Takimi
samymi można się stąd wybrać na okoliczne łąki. Wytyczono tam alejki, postawiono
kilka ławeczek. Roztacza się z nich widok na
jeziorka gocławskie. Nad samą wodą są boiska
oraz usypana z ziemi górka, idealna do zimowych szaleństw na sankach. Ale plany były
tu bardziej ambitne. Nad jeziorkiem miał
powstać ośrodek sportowy z przystanią, salą
gimnastyczną, dwoma basenami i kawiarnią.
Od spodu, przez pancerną szybę, można by
podziwiać wysiłki pływaków i popijać kawę.
Z tego wszystkiego udaje się jedynie uruchomić tymczasową wypożyczalnię kajaków.
„W tradycyjnym bloku ludzie użytkujący
wspólną klatkę schodową mogą nie utrzymywać stosunków towarzyskich, ale wiedzą, że
nie mogą jej zaśmiecić, zapluć czy za przeproszeniem zarzygać […]. Tutaj nie ma warunków
do powstania jakichkolwiek więzi społecznych
nawet w obliczu zagrożenia”10 – pisze już
w 1975 roku jeden z mieszkańców.
W myśl idei Hansenów ludzie na tle tej architektury mieli się sobą zachwycić. Życie w takiej oprawie miało sprzyjać spotkaniom. Ale
o kontakt z drugim człowiekiem nie jest na
Przyczółku łatwo. Można go usłyszeć, jak krząta
się po kuchni albo idzie galerią piętro wyżej bądź
10
J. Szejnoch, Do Rady Osiedla „Przyczółek Grochowski” – list
otwarty, „Kultura”, 27.07.1975.
7. niżej. Można poczuć, jak gotuje kolację albo pali
papierosa na balkonie. Można czasem zobaczyć,
jak znika w dalekiej perspektywie galerii. Może
to być nawet i widok efektowny. Samo spotkanie jest tu jednak trudne. Najwyżej można się
z kimś minąć. Galeria to przecież taki chodnik,
tyle że zawieszony w powietrzu. Nie witamy się
jeden na drugiego patrzy wilkiem. A zatem
klęska.
„Powiedziałbym, że to jest główny cel architektury – formowanie człowieka. Odpowiedzialność, która w tym zawodzie tkwi, jest
porównywalna z odpowiedzialnością lekarza.
[…] Celem twórcy, który formuje przestrzeń,
jest formowanie – może to wzniośle zabrzmi
– zarówno duszy, jak i ciała człowieka”11 – to
słowa Oskara Hansena.
A więc z jednej strony obietnica osiedla
szczęśliwych ludzi. Na Przyczółku Grochowskim działa społeczna biblioteka, społeczny
parking. Są tu gorliwi parafianie i spotkania
towarzyskie na skwerkach między blokami.
Z drugiej kraty w poprzek galerii, o które część
mieszkańców jest gotowa walczyć na śmierć
i życie. Zadbane ogródki w parterach, przystrzyżone krzewy, świąteczne dekoracje. I taka
demolka na klatkach schodowych, że czasami
strach tam wejść. Pierwsza lokata w konkursie
na najbardziej ukwiecone osiedle Warszawy
i czołowe miejsca w policyjnych statystykach
przestępczości.
z wszystkimi, których mijamy, idąc chodnikiem.
Mieszkając na Przyczółku Grochowskim, bezpośredni kontakt ma się tylko z jednym sąsiadem
– tym, z którym współdzieli się przedsionek. Jak
się trafi porządny – da się żyć; jak kłopotliwy,
to się z tego sąsiedztwa robi utrapienie na lata.
Reszta to ludzie z tego samego piętra, czyli, nie
przymierzając, kilkaset osób.
Przyczółek Grochowski, ostatnia wielka realizacja Hansenów, ostatnia kolizja z rzeczywistością, która wstrząsnęła zarówno mieszkańcami, jak i samymi architektami. Zofia Hansen, jeszcze pod koniec życia, na wspomnienie
tego osiedla załamywała ręce i mówiła: „Taka
tragedia! Tylu tam ludzi unieszczęśliwiliśmy!”.
gruncie sztuki. Jego wpływ na takich artystów,
jak Grzegorz Kowalski, Elżbieta i Emil Cieślarowie, Przemysław Kwiek, Zofia Kulik, Wiktor
Gutt czy Waldemar Raniszewski, jest niezaprzeczalny. W polskiej architekturze Hansenowie poza kilkoma realizacjami nie zostawili
już tak trwałego śladu.
W 2005 roku ukazuje się książka Oskara
Hansena pod tytułem Ku Formie Otwartej. Do
problemów Przyczółka Grochowskiego odnosi
się w niej w ten sposób: „Nie ma już czasoprzestrzeni społecznej, o której mówiłem […].
Kraty w poprzek uliczek przerwały ich funkcjonalno-poznawczą ciągłość, a ogrodzenia
z siatek i żywopłotów «prywatnych» przydomowych ogródków zniszczyły z trudem wygospodarowaną wolną, rekreacyjną przestrzeń
społeczną. […] Kraty, «płoty» podzieliły zintegrowaną, przyjazną człowiekowi przestrzeń
na nieprzyjazną, zdezintegrowaną, budzącą
wśród mieszkańców wzajemną niechęć i źle
wychowawczo oddziałującą”12.
W jednym ze swoich ostatnich wywiadów
mówi: „Ludzie przyszli na Przyczółek z założonymi już okularami i dostali co innego, niż się
spodziewali. Zostali wyprowadzeni w pole, bo
niestety ich marzenia się nie spełniły. Czy to
oznacza jednak, że architekt nie powinien proponować czegoś lepszego niż to, do czego człowiek przywykł? To jest podstawowe pytanie.
To jest przede wszystkim pytanie moralne”13.
Część III – Ślad na wodzie
W latach 90. spółdzielnia decyduje się przegrodzić galerie stalowymi kratami. Teoretycznie ma to utrudnić życie złodziejom, którzy
są na osiedlu prawdziwą plagą. Ludzie zaczynają się kłócić, bo jedni tych krat chcą, inni
ich nie znoszą. Po dziesięciu latach ten temat
wraca, bo dziś przegrody trzeba likwidować,
takie są przepisy. Znowu kłótnie, znowu
Jest ledwie widoczny. Oskar Hansen to bez
wątpienia postać, która wpłynęła na całe
pokolenia artystów Akademii Sztuk Pięknych
w Warszawie. Tam, jako wykładowca, mógł
realizować założenia swojej Formy Otwartej na
11
Niepublikowany wywiad Maryli Sitkowskiej, 1987.
autoportret 2 [41] 2013 | 91
Zofia i Oskar Hansenowie, Przyczółek Grochowski,
osiedle w dzielnicy Praga-Południe w Warszawie, proj.:
1963, realizacja: 1969–1974
O. Hansen, Na zakończenie. O „humanizacji”, a w zasadzie
o przywróceniu przestrzeni społecznej Przyczółka Grochowskiego,
[w:] Ku Formie Otwartej, red. J. Gola, Warszawa: Fundacja
Galerii Foksal, 2005, s. 101.
13
Oskar Hansen, wywiad Joanny Mytkowskiej, [w:] Ku
Formie..., s. 91.
12